Wszędzie ten Bóg

Ludzie lubią wszędzie widzieć Boga. Albo nie widzieć go nigdzie. Ja należę do tych pierwszych, ale staram się bardzo być po środku. Nie jest to łatwe. A to z pewnego powodu, który się zaraz ujawni.

Rozmawiałem jakiś czas temu z psychiatrą i on; nie pamiętam już, o co chodziło; spytał mnie, czy to nie mogło by się stać bez Boga. Mówię: "Oczywiście, że tak... a nie, chwileczkę. Przecież Bóg stworzył świat, więc chyba nie, jednak nie."

I tu mam problem. Weźmy na tapetę sprawę moich studiów. Nie sądzę, abym się tam wiele nauczył. A na pewno niewiele w stosunku do ilości czasu, jaką mi to zajęło. Ale kto wie... być może nie byłbym w stanie spożytkować go lepiej. Poza tym, teraz mogę mówić, że jestem magister inżynier automatyki. Co mi to daje? Na razie nic.

Gdy byłem w trakcie tego edukacyjnego przedsięwzięcia, trafiłem na zdanie kogoś, kto twierdził, że studia są bez sensu i lepiej nie tracić czasu. I chciałem już to rzucić. Aż tu nagle przychodzi dziadek i mówi, że zabiera mnie na wycieczkę do Izraela. Pod warunkiem, że skończę studia.

I co? Interwencja Boga? Bo ja tu widzę interwencję dziadka. Z drugiej jednak strony, kto dał mi takiego dziadka? Jeśli jest tu jakiś Bóg, to jest on na początku świata, gdy zaplanował wszystkie wydarzenia. Zaś w tym konkretnie czasie nie musiał robić nic. Wystarczyło, że patrzył jak plan wciela się w życie.

I co chcę przez to powiedzieć? To normalne, że ludzie chorują. I normalne, że zdrowieją. Zdarza się, że coś się uda, zdarza się, że się nie uda. I Bóg w tym wszystkim jest. Ale nie wymaga specjalnej ingerencji, aby prawa fizyki działały.