Refleksja? Wyznanie? Przemyślenia?

Tak sobie czasem myślę, że jestem nieco nienormalny. Chcecie przykład? No proszę! :

  1. Robię sobie i całej reszcie herbaty. I wszystko było w porządku do momentu, kiedy potrzebowałem cytryn. Otwieram lodówkę, wyciągam szufladę, w której są cytryny (cała siatka) i sobie myslę "HAHAHAHAHA przyszedł wasz czas!! Teraz ja - władca cytryn wycisnę was i pogrążę w wiecznych czeluściach śmietnika, a wasz miąsz wypiję jako dodatek do mojej szatańskiej herbaty! HAHAHAHAHA". A zaraz później przyszła refleksja. I mówię do siebie:

  2. -Ty chyba jesteś trochę stuknięty. Przecież to są zwykłe cytryny.
    - Wcale nie jestem stuknięty. - Odpowiadam sam sobie - Jestem władcą cytryn i piję szatańską herbatę!
    - Nie ważne kim jesteś i co pijesz. I tak jesteś stuknięty.
    - A wcale, że nie!
    - Wcale, że tak!
    - Wcale, że nie!
    - Wcale, że tak!
    ...

  3. Jest godzina 00:40. Wychodzę z mojego domu głównego w celu przejścia przez korytarz i wejścia do mojego pokoju, a następnie pomulenia przy kompie i pójścia spać. Wychodzę z mieszkania i patrzę na schody w dół, potem w górę. Nasłuchuję. Droga wolna. Zamykam drzwi domu głównego na klucz. Sprawdzam, czy dobrze zamknąłem. Przechodzę przez korytarz i otwieram drzwi od pokoiku. Oglądam się za siebie. Wchodzę. Szybko zamykam drzwi na zamek. Patrzę przez wizjer. Nasłuchuję. Ufff, wszystko w porządku. Zamykam drugie drzwi... na zamek. Włączam kompa. Chwilę mulę. Coś usłyszałem. Podszedłem do okna, otworzyłem, wyjrzałem i patrzę. Ktoś idzie przez podwórko. Patrzę, przeszli. Postanawiam pogapić się trochę w ciemną, zimną, mglistą noc. Ale - wychodzę z okna (w stronę pokoju), zakładam ciemną bluzkę, gaszę światła, wyłączam monitor i wtedy idę do okna. Parapet niski, więc klęczę. I patrzę i słucham i myślę: "No toć cholera. Jak już raz kiedyś wyszedłem popatrzeć za okno, to mogłoby się coś stać, a nie jedyne co się stoi to ja przy oknie". Zauważyłem kota... i drugiego. Drugi idzie za pierwszym. Później chyba dochodzi skądś jakiś trzeci. Słyszę - straszny jazgot. Koty się gryzą. "To już nie pierwszy raz". I zawsze muszą mnie przestraszyć, jak akurat sobie mulę, skubańce. Ale teraz je widzę, nie przestraszą mnie!". Teraz się gonią. Jeden uciekł. Drugi gdzieś zniknął w ciemności. A trzeci? Trzeci jebaniec wlazł na maskę samochodu starych i brudzi. Ale nic to. Wybaczę mu. Właśnie przeszedł ciężką walkę, a ja, władca cytryn, jestem w miarę miłośćiwy. Jeszcze chwilę patrze na kota. Gdzieś sobie poszedł. Zimno jest. Trzęsę się cały. Ale nie kurwa. "Jakto się trzęsę. Ja jestem świadomością i mam kontrolę nad tym ciałem i wcale nie musze się trzęść, jeśli nie chcę. To gówno daje niewiele ciepła i strasznie mnie wkurza. STOP!". Przestaję się trząść. Nasłuchuję. Cisza. Długo cisza. A później ktoś idzie ulicą. Jakieś żule menele blanciarze. Gadają głośno i gwiżdżą. Ja słyszę, jak kot na dole kroki stawia, a on gwiżdże, jakby go było za mało słychać. Znowu się trzęsę. Kurwa!!! STOP! Trochę przestało. "Hmm" - myślę - "Jakbym teraz krzyknął. Wszyscy by mnie usłyszeli w promieniu... no dużym w każdym razie. Jest tylko jeden problem - wszyscy śpią. Ale można ich obudzić. Jak 360 Wat z kolumn pokaże, co potrafi. Tylko po co?
    - No właśnie. Po co?
    - Ej no. Nie wtrącaj się. Ja mówię i sam wiem, że nie wiem po co!
    - Mam prawo się wtrącać!
    - A właśnie, że nie!
    - A właśnie, że tak!
    - A właśnie, że nie!
    ..." I klęczę dalej przy tym oknie. Ziemia mi się znudziła. Popatrzę trochę w niebo. I nic. Żadnego UFO nigdzie, ani nic takiego. Spadających gwiazd. Pfff, nawet zwykłych nie widać. Nie dość, że mgła, to jeszcze chmury. "Kiedyś też tak wyglądałem z tego okna" - myślę trochę do Boga, trochę do siebie. Nawet nie wiem, jak z Nim rozmawiać i po co przy tej czynności patrzeć w niebo. Nie muszę, on jest wszędzie. Ale na ziemię już się napatrzyłem, teraz wolę na niebo - "I też mówiłem do Niego. Wtedy było bardziej do Niego niż do siebie. Teraz chyba odwrotnie. Wtedy to był lament. Teraz już zupełnie nie wiem o co. No bo po co się smucić z jakichkolwiek powodów. Smutek to niższe wibracje niż radość. I chyba nawet jeśli ktoś nie wierzy w żadne wibracje, to to chyba czuć. Zdrowy człowiek nie lubi być smutny, ale często jest. No i po co? A ja inaczej. Ja wolę być radosny. I jestem radosny. I cieszy mnie to, że udaje mi się - mimo wszystko - być radosnym. Człowiek zwykle jest zwierzęciem stadnym (społecznym jak kto woli). Ja chyba nie. A już w szkole na pewno nie jestem stadny. I patrzą na to. I mówią o tym. A mi to wcale nie przeszkadza, że nie jestem stadny. tylko mi przeszkadza, że jak jestem inny niż większość, to mówią o mnie więcej niż o większości. Ale to też nie jest powód do zmartwień - one nie istnieją." Koniec gapienia się w niebo. Tak sobie myślę. Jest około 2 w nocy. Wszystkie światła z kamienicy pogaszone. Pali się trochę w młodym lesie. I latarnie z ulicy za młodym lasem się świacą. I lampka na podwórku. I jedna w bramie. Taki to piękny widok. Mimo mgły. Każdym widokiem umiem się zachwycić. Wystarczy mi chwila przyglądania się i wszystko może stać się piękne. Ale ja się znów trzęsę. No tak. I ptaki mi z nosa wylatują. Gile na przykład. Więc koniec. Zamykam okno. Ostatnie zerknięcie "A może jednak jakieś UFO". Ale nic. Więc zasłaniam okno i wracam mulić. I tak sobie myslę, że chyba napiszę notkę o tym, jaki dziwny jestem.

  4. ... Nie wiem. Ale to miejsce długo nie pozostanie puste.

Smo-X 2006-04-03 16:18

aha
no to pa.
Ale komentarz co nie