Moje małe przygody: Banan

Rano wstałem i pojechałem do mamy, która mieszka na tym samym osiedlu, co ja. Albo raczej to ja mieszkam na tym samym osiedlu, co ona, bo była pierwsza. Przesiadłem się w jej samochód i pojechaliśmy razem do pracy. W pracy robiłem coś tam i o 15:15 wyszedłem. Mama już czekała na mnie w samochodzie. Wróciliśmy do niej do domu. Wtedy mama zrobiła obiad, a ja cierpliwie czekałem. Zjedliśmy i ja się zmyłem do siebie. Przez resztę dnia nie zrobiłem nic sensownego po czym poszedłem spać.

I tak od kilku miesięcy wygląda moja codzienna rutyna. Jednak dzisiaj... dzisiaj stało się coś niezwykłego, coś, co wszystko zmieniło, a mianowicie: dostałem od mamy banan.

Banan nie odegrał w moim życiu żadnej roli aż do godziny 15:00. W momencie, gdy inni ludzie wychodzą już z pracy, ja mam jeszcze tyle czasu aby wmieszać banan w swoje życie.

Byłem głodny, to fakt. Jednak od jakiegoś czasu nie jest to już dla mnie powód wystarczający aby coś zjeść. Muszę mieć argument. I ten argument dostarczył mi banan.

Wiem, to dziwne. Lecz żeby nakreślić tło, powiem, co się stało kilka godzin wcześniej.

A było tak: Po zjedzeniu poprzedniego posiłku, poczułem ochotę na słodkie. Miałem na szczęście dwie babeczki (od mamy). Nie widziałem przeciwwskazań, więc zjadłem jedną. Na drugą nie miałem już ochoty, ale pomyślałem, że trzeba ją zjeść żeby mieć już z głowy; poza tym, planowałem, że zjem je obie na raz.

I tu powinieneś się zastanowić i pomyśleć: Hej! przecież to są głupie argumenty! I miałbyś rację. Zaraz po zjedzeniu drugiej babeczki, poczułem, że zrobiłem coś nie tak, mianowicie: Znów postąpiłem wbrew sobie tłumacząc sobie, że przecież muszę.

Jednak zjedzenie pierwszej babeczki było ok, mimo że czułem pewien opór. Toteż, gdy przyszła godzina 15:00, banan powiedział: "Zjedz mnie! Tak jak tę pierwszą babeczkę. Mniam mniam". Banan dobrze wiedział żeby powiedzieć , a nie , bo był już dojrzały i dobrze wyedukowany.

Myślę sobie: Zjeść banana? Czy ja wiem. Nie będę miał ochoty na obiad.

- Mama i tak nie ma dziś obiadu. Znowu naleśniki. - Rzekł banan, gdyż czytał mi w myślach.

- Nie jestem przekonany. Ten banan to jakaś podpucha. - Odrzekłem sceptycznie.

- No come on, będziesz szybciej w domu. Pouczysz się Blendera. - Zagadnął

- Czy ja wiem? Mamie będzie przykro, że nie zjem z nią obiadu. - Zauważyłem.

- Przecież ostatecznie i tak planujesz się usamodzielnić z obiadami. - Podszedł mnie banan chytrze.

- No tak. - powiedziałem i zerknąłem na banana.

Ktoś by pomyślał, że taki banan to nic takiego. Że to nie ma nic wspólnego z Bogiem. Jednak ja wiem, że On mnie uczy jak żyć. I nauczył mnie jak do tej pory, że czasem zaczyna się od małych rzeczy; że drobiazgi mają swoje skutki.

Zatem nie zważając na nauki; dobrze wiedząc, że nie podejmuję tym żadnej decyzji, lecz zdaję się na los, dotknąłem banana. A on się rozleciał. Po prostu zrobiło się przedarcie tam, gdzie ciało się styka z ogonkiem. Więc skoro go otwarłem, to zjadłem.

I tak banan wygrał ze mną. Marna to rzecz przegrać z bananem. Ciąg dalszy był już przewidywalny. Podczas powrotu do domu oznajmiłem mamie nie wprost, że nie przyjdę dzisiaj na obiad. Powiedziałem:

- O piętnastej zjadłem banana.

- Więc nie wejdziesz?

- Nie wejdę.

Gdy to mówiłem, czułem, że te słowa nie powinny się wydostać. Że nie tak powinien wyglądać dzisiejszy dzień. Czułem, że taki wyłom w rutynie zrobi przykrość mamie.

Chwilę później wysiadłem z samochodu i poszedłem w stronę domu. I tak sobie myślałem: To już drugi raz, kiedy myślę tylko o sobie. A tym razem miałem wybór. Mogłem wybrać dobro mamy; wybrałem swoje. Dlaczego?

Bo banan powiedział!