OdwykCamp 2020

Dawno nic nie pisałem i znów czuję potrzebę. Ostatnio często siedzę na działce i się nudzę. Najchętniej wróciłbym na stałe do domu, choć wiem jak by to było. Wszedłbym do mieszkania, posiedział chwilę i stwierdziłbym, że się nudzę.

Potworne!

Ale może napiszę coś o zjeździe odwykowiczów, który miał miejsce 17 - 27 lipca w Gołdapi?

Tak, napiszę!

Preludium

Zaczęło się od tego, że usłyszałem o Campie i podjąłem decyzję, że jadę. Najlepiej na całe 10 dni.

Potem była rozmowa z mamą, która koniecznie chciała żebym zmienił plany, a najlepiej w ogóle nie jechał.

Chciałem być na miejscu pierwszy, więc postanowiłem wyjechać już 16-go i znaleźć jakiś domek do spania.

Boże plany

Pomijam drogę. Pomijam, że nie przypuszczałem, że mój samochód może tak daleko pojechać.

Dojechałem.

Na miejscu okazało się, że domków nie ma. Do tego pada deszcz i zrobiło się ciemno, więc namiotu nie rozłożę. Powiedziałem:

Boże! Jeśli to masz dla mnie... jeśli takie są twoje standardy... jeśli naprawdę mam spać dziś w samochodzie, to niech będzie.

Wytrwałem w tym postanowieniu kilka minut, po czym pojechałem szukać domków w innym miejscu.

Nie znalazłem. Spałem w samochodzie na parkingu Słonecznego zakątka.

Następnego dnia rozłożyłem namiot.

No i cóż... później się z tego cieszyłem, bo miałem swoje rzeczy blisko ludzi i nie zapłaciłem za nocleg prawie nic.

Ogólnie

Ogólnie działo się tam wiele i niewiele. Głównie były rozmowy, jedzenie, gry, wycieczki i ogniska. Czasami jednocześnie.

Niby nic się nie działo, ale było to cudowne dziesięć dni, podczas których nikt nie mówił mi, co mam robić i nie wyręczał się mną.

Najchętniej opisałbym każdą chwilę minuta po minucie, ale... kto by to wszystko spamiętał i... komu by się chciało to czytać?

Aleks

Pierwszego dnia, zaraz po nocy przespanej w samochodzie, usiadłem sobie na murku z widokiem na parking.

Ktoś tam już jednak siedział. Pomyślałem sobie "Kto to?", jednak zaniechałem poszukiwań odpowiedzi na to pytanie.

W pewnym momencie on wstaje i mówi do mnie

Czy my nie czekamy na to samo?

"A na co czekasz?" - spytałem.

Na cud.

Kurczę! Cud? Bóg? Odwyk? Taaaak!

I od tej chwili czekaliśmy razem.

Ustaliliśmy, że Martin i Dominika pewnie przyjadą na skuterkach koloru, jak poinformował mnie Aleks, niebieskiego.

I nagle widzę w oddali, że na parking wjeżdża skuter, a za nim drugi. Oba niebieskie. I ten profil skądś znam.

Maaaartiiiin!!!

Poszliśmy się przywitać.

Piotrkowska grupa rowerowa

Byliśmy wszyscy w kuchni i graliśmy tam w coś. Wyszedłem do kibla, a tam jakiś facet mówi do mnie:

Czy ten człowiek w kuchni to jest Martin Lechowicz?

Odpowiadam, że tak, a on na to:

A czy to jest jakieś spotkanie?

Odpowiadam, że to jest OdwykCamp, czyli zjazd ludzi związanych ze stroną odwyk.com.

Z jaką stroną?

Odwyk!

Co? Odbyt?

...

Co było dalej? Facetowi wytłumaczyłem, a Martina od niego pozdrowiłem.

Tubylcy

Innym razem byliśmy przy ognisku i Martina poznała grupa młodych ludzi z Gołdapi. Okazało się, że znają balladę o CS-ie.

Sen

Pewnej nocy miałem taki sen.

Była jakaś akcja. Nagle jedna dziewczyna uratowała mi życie. Więc chciałem ją wziąć za żonę, ale najpierw odsłoniłem jej twarz. Okazało się, że to była jakaś stara jędza. Powiedziała:

Słyszę głos Boga. Za 20 zł. Chcesz?

Odpowiedziałem:

Nie dziękuję, już mam.

Gdzie bym go nie opowiedział, to wszyscy się śmieją.

Duchy

Długo wyczekiwałem spotkania z Karoliną. Gdy w końcu przyjechała i przyszedł czas na ognisko, bardzo fajnie się nam rozmawiało.

W pewnym momencie jakoś wyszedł ten temat i powiedziałem, że wciąż potrzebuję uwolnienia.

Karolina powiedziała, że to wcale nie musi przyjść przez kogoś, kto się o mnie pomodli. Mogę sam o to poprosić Boga. Podała też przykład człowieka, któremu to się udało.

Niby to wiedziałem. Nawet już raz to zrobiłem. Ale wtedy nie rozumiałem tego tak dobrze jak teraz. Teraz wiem, że mogę to traktować tak, jak nawrócenie. Czyli jako deklarację woli.

Poszedłem do łazienki. Nie było nikogo. Łaziłem w te i we wte. Nabierałem odwagi i uświadamiałem sobie, co w właściwie chcę zrobić.

W końcu otworzyłem usta. Powiedziałem, że bardzo tego chcę. Poprosiłem też o Ducha Świętego. Wiem, że on jest w moim życiu, ale to jeszcze nie jest to, czego oczekuję.

Cyrk z lekami

Poszedłem do namiotu wziąć wieczorne leki. Przypomniało mi się jednak, co kiedyś myślałem: że jak już będę silny i czysty, to przestanę brać leki.

Ale czy już jestem? "Nie wierzysz w swoje uwolnienie? Zobaczysz, że przez twoją niewiarę wszystko wróci." "A odeszło?"

W końcu wziąłem te leki, ale czułem się z tym bardzo źle. Na tyle źle, że następnego dnia poprosiłem Karolinę o rozmowę. Pogadaliśmy w drodze powrotnej z obiadu.

Do dziś biorę leki, ale nie życzę sobie brać ich do końca życia. Kiedyś przyjdzie odpowiedni moment. Wierzę, że będę wiedział, kiedy.

Po Campie

Ogólnie jestem w coraz lepszym stanie psychicznym. Już od paru lat. Jednak mam wrażenie, że ten Camp zrobił całkiem spory skok.

Po powrocie do domu zdarzyło się, że spojrzałem w lustro i zobaczyłem, że się uśmiecham. Zupełnie spontanicznie. Zdziwiłem się i chciałem więcej.

Zauważyłem też, że wzrósł mi poziom odwagi w relacjach międzyludzkich.

Zobaczyłem też różnicę. Przez lata przebywając z mamą, która traktowała mnie jak przedłużenie swojej ręki, przywykłem, że ktoś może mi ciągle mówić, co mam robić.

Te 10, czy tam 11 dni dały mi całkiem niezły pogląd na to jak jest bez tego.

Nie oznacza to, że nie pomagam mamie w ogóle. Po prostu chciałbym widzieć, że jestem szanowany.

Zakończenie

Wiem, że niewiele napisałem. Działo się dużo więcej. Ale notka i tak wyszła długa, a mnie bolą już plecy od zupełnie nieergonomicznego siedzenia.