Proces decyzyjny Łukasza
Gdy tak człowiek sobie żyje i robi różne rzeczy, często przychodzi mu stanąć przed koniecznością podjęcia jakiejś decyzji. Co robię wtedy ja, przeczytacie poniżej.
- Na którą nogę nakleić najpierw plasterek?
- To może na lewą.
- Wczoraj nakleiłem na lewą i efekt był opłakany.
- No to może na prawą.
- Na prawą? Ale ja chcę na lewą.
- To naklej na lewą.
- Nie. Lepiej na prawą.
- Na prawą nie, bo to wbrew mojemu przekonaniu.
- Aha. I co z tego.
- Bo w Biblii jest napisane, że wszystko, co się czyni niezgodnie z przekonaniem...
- No to naklej na lewą.
Zbliżam plasterek do nogi i już mam naklejać, gdy
- A Bóg co chce? Żebym nakleił na prawą czy na lewą?
- Naklej na prawą.
- Nie, bo to wbrew mojemu przekonaniu.
- Jak nakleisz na lewą, to będzie wbrew Bogu.
- Ale ja chcę na lewą. Co ja mam teraz zrobić. Boże, pomóż!
- ...
Nalejam na lewą.
- Co ja najlepszego zrobiłem!? Już nigdy więcej! Nigdy więcej!
No. Tak w skrócie wygląda u mnie podejmowanie decyzji. Małe problemy urastają do rangi kwestii życia i śmierci, by odwrócić uwagę od tego, co ważne. Albo milczę zbyt długo, powstrzymując się od szczerości, a później, w desperacji, żeby powiedzieć cokolwiek, mówię coś, czego wcale nie chciałem mówić.
Napisałem tę notkę, bo myślałem, że będzie zabawna, ale w trakcie pisania zauważyłem, że wcale taka nie jest... w ogóle.