Zwrotka 1
W czasie niedawnym byłeś ciekawym człowiekiem.
Pytania miałeś rozsądne i błyskotliwe odpowiedzi.
Królowałeś asertywnością i oryginalnym spojrzeniem.
Lecz co dzisiaj? Co dzisiaj w tobie siedzi?
Ref.
A pastor powiedział. Co pastor powiedział?
Co on na myśli miał?
A pastor powiedział. Co pastor powiedział?
Sprawdzę to w Biblii sam.
A pastor powiedział. Co pastor powiedział?
Przyznać muszę, że...
A pastor powiedział. Co pastor powiedział?
Chyba pomylił się.
Zwrotka 2
Negowałeś wszystko i racje miałeś własne.
Nie bałeś się mówić, że coś się nie zgadza.
Lecz teraz, gdy widzisz, że coś jest niejasne,
Milcząco się zgadzasz. Milcząco się zgadzasz.
Zwrotka 3
Po latach nasiąkania, przebywania, urabiania,
Choć nie jest to przecież żaden grzech,
To stało się, że dostałeś w baniak,
I teraz nad wszystko ty dobrze wiesz, że:
Ref.
A pastor powiedział. Co pastor powiedział?
Co on na myśli miał?
A pastor powiedział. Co pastor powiedział?
Sprawdzę to w Biblii sam.
A pastor powiedział. Co pastor powiedział?
Jak do myślenia dał.
A pastor powiedział. Co pastor powiedział?
Pewnie rację miał.
Aliktus - Rest in Peace
Idę w świat
Robię wszystko nie tak
Potem wracam do domu
I przy pierwszej okazji
Z byle powodu
Płaczę nad tym kim jestem
Zamiast pokoju, strach
Zamiast radości, rozpacz
I ze sprawiedliwością nietęgo
Gdzie jest Królestwo?
Gdzie jest Królestwo?
Wygnany i opuszczony
Obywatel poza granicami
W drodze powrotnej
Gdzie to jest?
Gdzie to jest?
Szlakami dziwnymi
Ścieżkami krętymi
Wracam do domu
Którędy?
Którędy?
Chowam się za tarczą spraw,
Za zasłoną uśmiechu,
Za kotarą pseudo ważnych kwestii.
Lecz naprawdę czuję smutek,
Samotność.
Kto mnie z tego wyzwoli?
Bóg?
Jeszcze trochę.
Jeszcze tylko trochę.
Odrobinę cierpliwości.
Umiem w to grać.
Choć smutek zżera,
Wiem, że powrócę
Z radością niosąc swoje snopy.
I nie będę więcej samotny.
Bóg się z tym rozprawi,
I pożre samotność jak głodny lew.
Nigdy więcej,
Nigdy więcej!
Gdy sam siedzę w domu
Nieznany nikomu
A ma dusza rozdarta
W pamiętnika kartach
To piszę, to czytam
Mej duszy uwagi
Raz płaczę raz chichram
Z braku równowagi
I fochy rozdaję
Hojnie choć skrycie
Tym, co się wydaje
Że znają me życie
Myślą, że dobrze
Się wszystko udaje
Że Łukasz szczęśliwy
Na co dzień się zdaje
Czy takie to trudne
Dwa dodać do dwóch
Myśli rozwiać smutne
Zrobić pierwszy ruch
Wiem, fochy krzywdzące
I niesprawiedliwe
W swe prawdy wierzące
Wiersze piszesz ckliwe
Lecz robię, co umiem
Wszak jestem poetą
Z ludźmi się porozumiem
Słów moich paletą
A słowa są takie:
Relacje kościelne
Wspólnota przyjaciół
Nie kółko niedzielne
Tak być to powinno,
Lecz póki co nie jest
Na razie za szybą
Codzienność widnieje
Za szybę nie wejdziesz
Bo po cóż byś miał
Za szybę nie wejdziesz
Choćbyś nawet chciał
Zarzekał się, że jest Bogiem.
Mówił mi, ile mam jeść.
"Tylko jedna kromka" - powiedział.
A ja chciałem dwie.
Zarzekał się, że jest Bogiem.
Straszył konsekwencjami.
"Tylko spróbuj" - powiedział.
A ja przygotowałem dwie.
Powtarzał wciąż, że jest Bogiem.
Bardzo się rozgniewał.
"Bóg cię ukarze" - zagroził.
A ja zjadłem dwie.
Już nie mówi, że jest Bogiem.
Uciekł w popłochu.
Nic już nie powiedział.
A ja odczułem przyjemną ulgę.
1.
Już wiosna, psy się uśpiły.
Żyć trzeba z terrorem.
Korona mniejszym problemem,
Lecz bywa horrorem.
Nie będę włosów zapuszczał.
Jest fryzjerskie podziemie.
Myśl o Laurze dopuszczam,
Co jak ja ją, tak chce mię.
ref.
Już wiosna, biedronki
I pszczółki bzykają.
Śpiewają skowronki,
I pieski szczekają.
Lecz moja samotność
Co roku doskwiera.
Smutku wielokrotność,
Bliskości potrzeba.
2.
Och, Lauro, nie marudź,
Już wiem, o co kaman.
W dwa lata cię znajdę,
Moja obiecana.
Już wiosna, psy się uśpiły,
I coś tam klaszcze za borem.
Ja z moją Laurą szczęśliwy,
I koniec z terrorem.
Umarłem.
Umarłem niechcący poniekąd.
Pomiędzy szóstą czterdzieści pięć a szóstą pięćdziesiąt.
Umarłem częściowo, choć nie na niby.
Umarłem całkiem, choć jestem żywy.
Mam ręce, nogi. Me serce bije.
Lecz jestem martwy, czyli nie żyję.
Miałem już tak raz, a może kilka.
Rozumiem - ta śmierć to tylko chwilka.
Ta śmierć to kara za moje grzechy.
Nie mam z niczego więcej pociechy.
Grzech kiedy pocznie, to śmierć urodzi.
Lepiej jest w życiu niż w śmierci chodzić.
Moja to wina, że tak się stało.
Ponad siły się nie wymagało.
Ci, co umarli - Abraham, Noe.
Żywi są jeszcze, a ja w tym dole.
Czymże jest ta śmierć, o której mowa?
O czym ja mówię? Czy to rzecz nowa?
To pustka w sercu, co nie wypełni
Jej żaden przedmiot, co jest z materii.
To jest pragnienie głębokie duszy
Co go prócz Boga nic nie poruszy.
Każdą komórkę mojego ciała
Żre informacja, której się bała.
W każdej drobince mej duszy działa
Ta informacja, której nie chciała.
Ta informacja to kara boża.
Tą informacją wewnętrzny pożar.
W ten sposób garncarz glinę ulepi:
Ukarze mocno, potem pokrzepi.
Kiedy się skończy? Może za chwilę.
Do życia wrócę lepszy o tyle.
Do posłuszeństwa wiedzie ta droga.
Więc mówię Bogu: Poddam się, prowadź.
Chociaż ochrzczony byłem w wodzie,
W imię Jezusa jako uczeń,
To, ku mej, że tak powiem, trwodze,
Serce me życie mi wywróci.
Bo w sercu demon mały kwitnie,
Co mówi, że go potrzebuję,
Że on już nigdy stąd nie zniknie,
Że całe życie mi zatruje.
Wydaje mu się, że mnie posiadł,
Że w słaby punkt uderzył, bo,
Ilekroć Imię wzywam Boga,
Tam też pojawia się i on.
Gdy tylko wiara, miłość wzrasta,
Bluzgi wzrastają razem z nią,
I zdaje się, że to pułapka,
Że serca mego jakiś błąd.
A są też ci, którzy odpadli,
O nich się modlić nie ma co,
Czy jestem pośród nich w tej matni?
Owszem. O tak! Powiada on.
On mówi mi, że wyjątkowym
Ja dzięki niemu staję się.
Jeśli tak jest, to pospolitym
Już wolę być, a demon precz.
On każdą dobrą myśl przekręci,
Tak aby na to wyszło, że
Życie wraz z nim bardzo mnie kręci,
Choć dobrze wiem, że przecież nie.
Dlatego myślom swym nie ufam.
Także uczuciom raczej nie.
Bo to są myśli złego ducha,
A i odczucia czasem też.
Czy problem taki ktoś ma jeszcze,
Czy sam na świecie jestem z tym?
Połamać chcę demona kleszcze,
Zwycięstwa już zaśpiewać hymn.
Przecież ja wiem, że na rycerza,
Pasować potem będą mnie,
Do tego wszystko teraz zmierza,
I będzie radość tak, że hej!
Bo Bóg to nie jest sacrum i witraże,
Ani starzec z brodą jak Gandalfa dziadek.
Ale Bóg to jest istota niepojęta.
Czysta, dobra, mądra, święta
Bóg to nie jest atmosfera na kazaniu,
Ani Amen powtarzane w każdym zdaniu.
Bóg wprowadza wielkie plany w twoje życie,
Nawet gdy to robi skrycie
Chciałbym napisać słowa piosenki
W rymy zamienić myśl wartościową
Ale ja jestem na to zbyt cienki
Kiwam na boki swą pustą głową
Nie mam tematu, nie mam natchnienia
Nic się nie rodzi w mej głupiej głowie
Nie mam już czego w słowa zamieniać
Głowa mądrego nic mi nie powie
Martin Lechowicz gdy tylko zachce
Rymy wymyśla do swych piosenek
O rowach, jabłkach, krzyżach i klatce
Biurwach, lemingach oraz Edenie
Z Johnem Lajoiem sprawa podobna
Filmy nagrywa. Celem jest marzeń
Milion odtworzeń. Publicznosć głodna
Nowych dziwacznych od niego wrażeń
Wiem, że ten wierszyk mój jest do dupy
Że nie rymuje się jak powinien
Że się nie trzyma za bardzo kupy
Ale za chwile skończy się - minie
Nie mam więc pisać za bardzo o czym
Nie ma ni treści ni formy dobrej
Co chyba trochę rzuca się w oczy
Dlatego kończę, mówię wam już "hej!"
Płonie ognisko w misce
Zjeść kiełbaskę się mi chce
Przy ogniu więc rodzina
Kiełbaski w żarze trzyma
Chrup chrup, mniam mniam x2
A Czarek w oczy patrzy
Chrup chrup, mniam mniam x2
"Zjadłbym takie chociaż trzy"
Jaśnieje pożar w misze
Cykanie świerszczy słyszę
Przy ogniu zaś rodzina
Śpiewanie rozpoczyna
A wszystko te, a wszystko te
I inne pieśni żwawe
Oczy czarne, oczy czarne
Spadł węgielek na trawę
Płonie ognisko w misze
Bzykanie muchy słyszę
Przy ogniu zaś rodzina
Do śpiewania chęci ma
Margaryno, margaryno
Półdupki pies i trupki
Margaryno, margaryno
Śpiewamy tak bez wódki
Dogasa żar w miednicy
Więc ciemno w okolicy
Przy ogniu zaś rodzina
Zasypiać już zaczyna
Chrap chrap, chrap chrap x2
Dobiega od bujaka
Chrap chrap, chrap chrap x2
Kamil śpi, dobrze ma tam
Płonie ognisko w bułce
Kotlety bzyczą w ściółce
Przy ogniu zaś żołnierze
Podgryzają talerze
Samochodzie mój! Coś się w tobie popsuło.
Ja tego nie rozumiem, nie wiem, co to było,
Masz dobry silnik i niewielkie tylko wady,
Ale bez hamulców to jeździć nie da rady.
Jadę do warsztatu, niech cię tam naprawiają,
Oni się na tym znają. Swoich speców mają.
W warsztacie po dwóch godzinach reperacji,
Najważniejszy mechanik - szef tej całej stacji,
Oznajmił mi z uśmiechem szerokim i szczerym:
"Należność w złotych: siedemset pięćdziesiąt cztery".
Gały nań wywalam i robię się czerwona.
"Niech pan liczy jeszcze raz!" - krzyczę rozzłoszczona.
"Licz pan inaczej, żeby wyszło mniej. Natychmiast!".
"No dobra, więc za części będzie złotych trzysta,
Ale za robociznę ciągle biorę dwieście.
Wszak jest to najlepsza stacja w całym mieście!"
Długo się jeszcze później z nim targowałam.
W sumie trzysta złotych wynegocjowałam.
Morał z opowieści jest następujący:
Zyskasz, gdy się targujesz będąc kupującym.
Wena mnie opuściła
i - wracaj tu, miła!
- krzyczałem...
nie słuchała
Już nie kształci, nie rysuje
tylko się kręci i snuje
- i bywa tam,
gdzie mnie nie ma
Poszła hen, daleko,
w głąb świata pięknego
- lecz oto -
zwątpiła
I nagle chce wrócić
no bo przecież musi
- napisać mi wiersz na odchodne
Moja wena ma ostatnio dziwne kaprysy.
Niby to przychodzi, kształci jakieś rysy,
Ale rymy jej się gubią, plączą,
A kreski się nie lubią, nie łączą.
Ni to wiersza nie wyda, ni prozy,
Nie namaluje obrazów radości, czy grozy.
Tylko tak się snuje i lata,
Jakby była niepewna tego świata,
Który gdzieś tam się jej nawija,
Gdzieś się plącze...
...
...I rym znowu zgubiła
Groza nastała i ludy jęczą,
Bo poetów sztuką uczniów męczą.
A poeci na to nie uradowani -
Wszak nie chcieli nas dręczyć swoimi dziełami.
Drodzy ludzie, może nie wiecie,
Lecz się dziwne dzieją rzeczy na świecie.
Nie będę owijał, okrążał,
Szybko powiem, do czego zdążam.
Mianowicie: wczoraj o dziewiątej rano,
Zalałem herbatę wodą gotowaną.
I tego ważnego faktu nie ominę,
Że z lodówki wyjąłem cytrynę.
I choć cytryna nie jest dziwna,
To przedziwna rzecz wynikła,
Bo gdy już tą cytrynę sparzyłem,
Umyłem, wytarłem i przekroiłem,
To śmiechem diabelskim się zaniosłem,
Na wysokość oczu ją podniosłem,
I mówię do niej takie słowa:
O cytryno! Ty mi się nie schowasz,
Nie uciekniesz mi, nie znikniesz.
Ja cię do herbaty wcisnę.
I choć masz pestki, wiem to,
To przyprawą będziesz przednią.
Zużyję cię, wymnę, wyduszę,
A potem do śmieci cię wyrzucę,
Bo ja najlepszy jestem właśnie w tym,
Tak, to ja jestem władcą cytryn!
Ha Ha Ha, Ha Ha Ha Ha Ha!!!
LAURA
Już późno i księżyc za oknem,
Mam romantyczny humorek,
Tylko włosy zrobię Shwarzkopfem,
I lecę pod jaworek.
Wezmę wianuszek, koszyk z malinami,
I Snickersa na drogę,
Będziemy tam we dwoje całkiem sami,
Ale fajnie, ja nie mogę.
No i sterczę pod tym drzewem,
I nie ma tu Filona,
Och, czemu nie ma tutaj ciebie,
Ależ ja jestem zrozpaczona.
Jaja se ze mnie robi,
Kpi sobie ze mnie,
Będę mu tu wianki nosić,
A on drwić sobie będzie?
--
Nagle Filon wyskakuje,
Gdzieś z jakiegoś krzaka,
Lecz już Laura wianek psuje,
Już gdzieś koszyk lata.
FILON
Ała, ała, proszę, nie bij,
Tylko nie po twarzy,
Już długo czekałem,
Lecz się schowałem,
By sprawdzić, co się zdarzy.
Nie wystawiłem cię, serio,
Chciałem tylko obczaić,
Czy chcesz być ze mną,
Czy też masz mnie za nic.
LAURA
Filonie, już nie marudź,
Już wiem, o co kaman,
Teraz kocham cię mocniej,
Bo zwątpienie przetrzymałam.
FILON
Och Lauro, I love you,
Jesteś super I w ogóle,
Serce masz czyste,
No i cała jesteś rulez.
LAURA
Już wiem, że byś mnie nie zdradził,
Fajnie się z tobą gadało,
Ale już spadam na chatę,
Wypiję ciepłe kakao.
Drodzy obywatele,
Czas ruszyć swe ciele,
Coś zrobić ciekawego,
Wprowadzić coś nowego
Do naszego życia codziennego,
Czy to rękowie, czy też nodzy,
Nie trzymać ich dłużej na wodzy,
Tylko machać nimi wtem i nazat,
Śmieszną czapkę włożyć na zad,
Zaśmiać się raz kiedy,
Lub choć uśmiechnąć się od biedy,
Dla odmiany nas dziś nie będzie
Nigdzie, tylko właśnie wszędzie,
Chodzić zaś na rzęsach bedziem,
Napędzani silnym wzdęciem,
Kopaj ręką, machaj nogą,
Chodź nie na, lecz nad podłogą,
Niech nie manie trzeciej ręki,
Nie stanowi problem wielki,
Możesz także mimo tego,
Być oryginalnym dnia każdego.
Patrzę w lustro i widzę mą duszę,
Na niej tysiące bolesnych ran,
To los mi je zadaje i mówi "muszę, muszę",
A ja zmagam się z nim sam,
"Czuję wilgoć, czuję krople,
Czuję coś na mym ramieniu,
Całe ciało mam już mokre,
Nie wiem jednak ciągle czemu",
Czuję ciosy zadawane bezlitośnie duchowi memu,
Czuję smutek, czuję żal,
Czuję miłość czuję... sam,
Idę drogą, idę lasem,
Idę między milionami plam,
Potknę się na drodze czasem,
Wstanę, patrzę - idę sam,
Na dworze już ciemno,
Chmury słońce zasłoniły,
Nikogo teraz nie ma ze mną,
Nikt nie powie mi „Mój miły”,
Czuję wilgoć, czuję krople,
Czuję coś na mym ramieniu,
Całe ciało mam już mokre,
Nie wiem jednak ciągle czemu,
Wtedy lustro zobaczyłem,
A w nim twarz mi dobrze znaną,
Wszystkie rysy już z niej zmyłem,
Łez potokiem dzisiaj rano...
Czy rozłąka pomaga w zapomnieniu,
Czy w duszy zawsze będę kochać,
Ty dla mnie nigdy nie będziesz w cieniu,
Lecz ja za tobą zawsze będę szlochać,
Bo twoje serce nie da mi miłości,
A ja dla ciebie będę nikim,
Czy kiedyś zaznam prawdziwej radości,
Której nie było jeszcze w duchu mym.
Człowieka do rośliny można porównać,
A miłość do życiodajnej wody,
Gdy deszcz długo nie chce lać,
usychają całe ogrody,
Czasem pada hojnie i obficie,
Lecz nie na mojej ziemi,
Takie jest to moje życie,
Że nikt mej miłości nie ceni.
Nie mogę bez ciebie żyć,
-To bzdura
Bo żyję póki me serce nie przestanie bić,
Lecz bez ciebie,
Na moim niebie,
Nie świeci się słońce tylko wisi wielka chmura,
Gdy nie ma cię,
Ja mogę żyć, lecz moja dusza nie.
Za oknem deszcz pada, pada i w mej duszy,
Na dworze wiatr chmury ruszy,
A we mnie ulewy nic nie ususzy.
Może ustaną kiedyś smutek i żal,
I zła pogoda pójdzie w dal,
Lecz na razie nie mam radości,
A ten ból powstał z miłości.
Kocham cię i niech tak będzie zawsze,
A jak ty pokochasz mnie to rany moje zatrzesz,
lecz póki co, twoje serce nie moim,
I właśnie to tak bardzo mnie boli.
Ja - rozdarty ciągle pomiędzy radością i bólem,
Chciałbym dzień w dzień tulić cię czule,
lecz ty na spacerach z innym trzymasz się za ręce,
A ja tkwię w rozterce,
Jak zdobyć twe serce,
Bo niczego nie pragnę więcej,
Chcę tylko żyć z tobą,
Mieć cię cały czas obok.
Jestem sam w domu i ktoś się skrada,
A ja muszę to zbadać,
Jestem pełen strachu,
I nie czuję żadnego zapachu,
Ktoś u góry meble zaczął przesuwać,
A ja nie mogę spokojnie spać,
Może ktoś się w moim domu skrył,
A może, jak wstałem, to się zmył,
Wydaje mi się, że wyszedł stąd i zaczął tupać,
A może musi czegoś szukać,
Nagle coś zahałasowało przy drzwiach, a ja nie chciałem otwierać,
Ale nie ma się czego bać,
To tylko mama weszła do domu, wróciła z pracy.
Już ponad 7 lat minęło odkąd wielki mędrzec i niedoszły mag Derelict wyprowadził się ze swojej wieży maga i wprowadził się do zwykłego szarego bloku. Z jego okna, niegdyś wychodzącego na konstelację Oriona, dzisiaj widać tylko przystanek autobusowy. Jego zainteresowania i umiejętności zginęły pod gruzem nudnego i do zrzygania nieznośnego życia. A mimo to zachował w sobie tę drobną przyjemność - miłość do życia.
- Co ty tam robisz!?
- Nic takiego. Piszę notkę.
- Chodź na obiad!
- Dobra, już idę.
Więc, jak pisałem, zachował w sobie tę drobną przyjemność - miłość do życia. A przynajmniej wtedy ją odczuwał gdy nie musiał siedzieć na wykładzie albo na jakichś nudnych zajęciach. Bo, może nie wspomniałem, ale wielki mędrzec i niedoszły mag Derelict poszedł na studia. I to nie, jak by się wydawało, do akademii magów, lecz do zwykłej, szarej uczelni technicznej. Sam sprzedał swoje zainteresowania i umiejętności i kupił za to pięć lat męczarni mającej go przygotować do kolejnych męczarni. Pewnie zastanawiasz się, mój czytelniku, dlaczego nazywam go wciąż wielkim mędrcem? ... To dla ironii.
Jest jednak coś, co wielkiego mędrca i niedoszłego maga Derelicta podnosi na duchu. Jest to znajomość, w którą mędrzec wszedł jakieś półtora roku temu. Znajomość z...
- Łukasz!
- Co?
- Chodź na deser!
- Już idę.
Na czym to ja skończyłem? Ach tak. Znajomość z Bogiem. Przejawiała się ona przeżywaniem przez niedoszłego maga różnych trudnych do opisania rzeczy. Teraz zaś polega na czekaniu na jakiś sygnał od Niego, oraz na nadziei, że zmieni On przyszłość, którą wielki mędrzec i niedoszły mag Derelict widzi dla siebie w bardzo czarnych barwach.
życie | śmierć |
Bóg szczęście rodzina się cieszy jestem pożyteczny niebo siła mądrość życie, które ma sens trwałość coś, czego ludzie pragną czucie błogosławieństwo przyjaźń z Kamilem przyjaźń z Kubą |
szatan strach rodzina się smuci jestem bezużyteczny piekło bezsilność zabobon życie, które nie ma sensu sprzeniewierzenie żrąca pustka znieczulica klątwa, przekleństwo brak przyjaźni |
Rano wstając, idę do szkoły. Siadam w ławce, wchodząc do klasy.
Rano mam historię. Otwieram w klasie zeszyt i piszę temat: „Walka o hegemonię w Europie w XVI w.” W XVI wieku o hegemonię walczyły Francja, Hiszpania i dynastia Habsburgów. W latach 1494 – 1559 trwały wojny włoskie, w wyniku których Hiszpania zyskała duże wpływy na półwyspie Apenińskim. W 1519 roku Habsburgowie przejęli władzę w Hiszpanii poprzez bla bla bla. Tak bardzo chciałbym narysować słonia. Ładnego, różowego słonia narysować. Ładnego różowego słania z długą trąbą i pięknymi kłami, gdy nagle – Proszę zapisać w zeszycie: 1588 – bitwa morska u wybrzeży Wielkiej Brytanii. Bitwę tą przegrała Hiszpania, co było pierwszym objawem DRRRRRRYŃ. Dokończymy na następnej lekcji. Proszę się spakować. Do widzenia.
Now I will to have a lesson of English language. I have to learn it on the break because it is very difficult language. Suddenly DRRRRRRYŃ. Good morning. Dzisiaj przeczytamy sobie tekst o… a beautiful, pink... i jego... elephant... rozwoju... with a long trunk... na stronie... and wonderful... Może przeczyta nam... tusks... Łukasz.
- Tak?
- Przeczytaj nam proszę tekst ze strony 78.
- Tak jest proszę pani, a na której stronie?
- No mówiłam. Strona (różowy taki) ąta (i trąbą) sma.
- Aha. Przepraszam, już czytam: „Since sailing around the world last…”
- ŁUKASZ! STRONA NUMER SIE-DEM-DZIE-SIĄT O-SIEM!
- Dobrze. Już czytam. „The BBC started in 1922. In the 1920s and 1930s, it broadcast news, music…”
One minute later:
- “One of the reasons for the success of… my pink, wonderful elephant” (z długą trąbą i…)
- Łukasz!!! (dużymi, falującymi...)
- ŁUKASZ!!!
- Tak? (uszami).
DRRRRRRYŃ
- Łukasz. Zostań na przerwie. Porozmawiamy.
...
- Dzień dobry. Przepraszam za spóźnienie, ale zatrzymała mnie pani od wery difikult langłydż.
- Dzień dobry. Jaka pani?
- Od Angielskiego.
- Aha. Usiądź tu z kolegą i otwórz książkę na wierszu Naborowskiego „Do Anny”.
Pięć minut później:
- ... Tak mówicie, o niewdzięczni? To ja wam pokażę. Pokażę wam, wy jełopy, że można napisać interpretację wiersza na dwie strony formatu A4. HaHaHa, HaHaHaHaHa, HaHaHa! Wymieńcie wkłady w długopisach na nowe, żeby wam się w trakcie pisania nie wyczerpały, zróbcie rozgrzewkę prawej ręki i zaczynamy, moi państwo...
Wkład mi się wyczerpał, więc nie narysuję słonia. Chyba, że w domu.
Piętnaście minut później:
- Halo?
- Otwórz.
drrrzzzz
- Cześć malutki, jak tam w szkole?
- A dobrze.
- A jak tam z (śliczny, różowy słoń z długą trąbą) który (falującymi uszami) ym tygodniu?
- Wiesz, mam dużo pracy. Dzisiaj cały dzień będę robił matmę (W dzień i w nocy, w deszcz i w suszę, w głód i w chorobę, ja matmę będę robił aż do końca, aż do upadku sił, aż do końca moich dni, do śmierci ja matmę będę robił! Póki nie polegnę, aż mnie nie odciągną siłą, ja matmę robił będę!!!).
Jeżeli delta > 0, to a iks do kwadratu plus be iks plus ce równa się (stojący na zielonej łące) a razy w nawiasie (słoń różowy) na dwa a zamknąć nawias do potęgi (z uszami) drugiej. Jeśli zaś delta = 0 to a razy w na w i a s ssss hhrrrr wssss hhhrrrr wwssss...
- Spójrz, tam leci.
- Ale co, nie widzę.
- Nie wiem, co. Może to ptak.
- A może samolot.
- Kapitan Ameryka?
- Ej, nie. Spójrzcie. To przecież różowy słoń.
- Słoń? Ale czemu taki trójkątny?
- Bo ma znak większości na plecach. A za nim, z drugiej strony znaku, leci wiewiórka.
- Wiewiórka < Słoń?
- To zgadzałoby się z zasadami matematyki...
się uczyć
miałeś
przecież miałeś uczyć się...
- Miałeś uczyć się matematyki, obudź się.
- Ae fam lesiał rószowy
- Wstawaj!!!
- Tak... Tak? Co?
- Zasnąłeś przy matmie na biurku. Jest już późno. Może już skończysz na dzisiaj i pójdziesz spać.
- Tak, spać zdecydowanie pójdę.
- Tylko nie zapomnij wyjść jeszcze z psem, zjeść coś na kolację, umyć się. No i pościel sobie łóżko.
Ale mi tak chce się spać... hhhrrrrr wwssssss... różowy... na łące... uciekł.
Starym zwyczajem, jak to już zwykłem robić z wpisami kimOna, w niezwykły wręcz sposób zmienię jego niecne słowa w piękną baśń :P (a czemu?? bo 1..jestem jebnięty 2..jestem stale niewyspany 3..nudzi mi się 4..spodobało mi się to :))
komOn
krzywi kurwa jesteście.! o.!
i tyle wam powiem.!
w sumie to mógłbym wam gadać i gadać ale z deka mi sie kurwa jego pierdolona zajebana w dupe ruchana mac nie chce.! ;p o.!
wiem że możnabyło benio krucej ale kurwa jego pierdolona zajebana w pizde jeża mać.! zgubiłerm sie kurwa.!
hahahhahaha.! nara.! ;p
Derelict
Jak to zwykle bywa w tym tajemniczym świecie, akcja rozgrywać się będzie w K-aKiR'rze. Otóż rzecz w tym, że mieszkańcy krainy K-aKiRu zostali w niewyjaśniony sposób skrzywieni. I nie byłoby całej sprawy, gdyby nie bezwzględny jeździeć kimOn, zwany niegdyś KiMoNem, który to przypomniał K-aKiRczykom, że ich krzywość nie została jeszcze naprawiona. Ów jeździec trafił do K-aKiRu za namową wielkiego mędrca i niedoszłego maga Derelicta. Gdy już dotarł na miejsce, w krainie trwała właśnie wielka obrada. A kimOn, z racji tego, że był bezwzględny, przysłuchawszy się przez chwilę obradzie, podszedł do stołu, przy którym obradowali i rzekł: "Krzywi kurwa jesteście! O!". Na co reszta zareagowała gniewnymi, a zarazem pełnymi przerażenia spojrzeniami, gdyż panował wśród nich zwyczaj używania szlachetnego języka i dawno już nie słyszeli tak bluźnierczego słowa, jak "kurwa". A kimOn ciągnął dalej. "I tyle wam powiem.!"- rzekł, udeżył pięścią w stół, i zdawało się, że zamierza już odejść, gdy po chwili namysłu odwrócił się i dodał "W sumie, to mógłbym wam gadać i gadać ale z deka mi się kurwa jego pierdolona zajebana w dupe ruchana mać nie chce!". Nietrudną sztuką było zgadnąć, iż usłyszawszy tak niewybaczalnie przeklęte słowa, wszyscy zebrani K-aKiRczycy, jak jeden mąż, ruszyli na bezwzględnego jeźdźca.
Jednak w tym oto momencie wielki mędrzec i niedoszły mag Derelict, który przewidział możliwe skutki przemowy kimOna, stanął pomiędzy bezwzględnym jeźdźcem, a rozszalałym ze złości i oburzenia tłumem i krzyknął "Stać!". Poczym pocichu zwrócił się do kimOna "Możnabyło krócej". Ponieważ K-aKiRczycy byli ludem mądrym, zauważyli iż, skoro bezwzględnego jeźdźca, mimo jego bluźnierczego języka, broni znany wszystkim mędrzec, musi on być szlachetnym człekiem, nieobdarzonym jednak, coraz rzadziej spotykanym, zmysłem pięknej przemowy. Gdy ostatnie krople potu przerażenia, wywołanego widokiem nacierającego tłumu, spłynęły z czoła jeźdźcy, zwrócił się do Derelicta takimi słowy: "Wiem, że możnabyło krócej, ale kurwa jego pierdolona w pizdę jeża mać... zgubiłem się kurwa". Jednak mędrzec nie zdążył mu odpowiedzieć, gdyż ten wskoczył szybko na swego rumaka, pożegnał nieco zszokowany tłum, poczym śmiejąc się oddalił się i zniknął za horyzontem.
KONIEC
Był to ciężki dzień dla wielkiego mędrca i niedoszłego maga Derelicta. Wszystko zaczęło się o czwartej rano. Wtedy to obudziło go rżenie rumaka bezwzględnego jeźdźca kimOna, zwanego niekdyś KiMoNem. Ów zostawił swego hałasliwego konia pod oknem mędrca, zaś sam poszedł po wodę do studni. Taki był bowiem zwyczaj, że nim kimOn wszedł do chatki Derelicta, pierwiej przynosił wodę, aby wspólnie mogli wypić herbatę. Robił tak, gdyż nie było dla niego tajemnicą, że jego toważysz jest pod tym względem nieporządny i nigdy jeszcze nie przyniósł sobie wieczorem wody na rano.
ŁUP ŁUP. Słychać jak kimOn wali, uzbrojoną w skurzaną rękawicę, pięścią w wątłe drzwiczki chatki mędrca.
ŁUP ŁUP. mag wciąż śpi.
ŁUP! ŁUP! ŁUP! Derelict znany jest z tego, że jak spi, to śpi, a nie słucha walenia. Jednak tym razem pomogło - wcale nie stary mędrzec uchylił powiekę.
ŁUP!!! ŁUP!!!
- Szeho walisz, haptusie. Wiesz, sze mam słabe szwiszki! - krzyknął z zaspaną bulwersacją, nie wiedząc, że nikt go nie rozumie.
- Wstawaj, a nie gadaj! Jest problem w Kakirze!
"Nie przejmuj się. To tylko aligator tańczy", rzekł niewidzialny głos we śnie Derelicta. "Ach. Czyli mogę dalej spać. Mmmm, ale rozkosznie."
ŁUP! ŁUP! TRZASK! - W końcu jedna z desek u drzwi nie wytrzymała i pękła. Ten hałas na dobre wyrwał Derelicta z sennego świata miękkich niedźwiadków wprost w szorstką rzeczywistość zimnego poranka.
- Czy ty zawsze musisz rozwalić mi te drzwi? Zaraz bym się obudził.
- Mhm. Tak jak zawsze. Raz nawet sam zasnąłem, czekając aż wstaniesz. Ale mniejsza o to. Weź coś ze sobą zrób. Uczesz się, ubierz, albo coś, a ja zrobię herbatę. Potem opowiem ci, co się stało.
Derelict ochlapał sobie mordę zimną wodą, ubrał się i poczochrał łepetynę rozczapierzonymi paluchami.
- Gotowe - oznajmił z dumą.
- Czy ty się nigdy nie myjesz? - spytał kimOn ze zdziwieniem - Ja rano zbieram się przynajmniej pół godziny.
- Lepiej byś sobie przez ten czas pospał. A co do mycia, to mówiłem ci - myję się, gdy nie patrzysz.
- Mniejsza o to - odrzekł kimOn tonem wskazującym na niedowierzanie.
Po chwili postawił kubki na jedynym stoliku jaki posiadał mędrzec. Usiadł, a Derelict w ślad za nim - usiadł też. Gdy już tak siedzieli, kontemplująć poranną herbatę, kimOn zaczął opowiadać co się tam w Kakirze dzieje.
- Jak wiesz, większość ludzi opuściła te ziemie. Jednak są i tacy, którzy pozostali. Nie stanowią oni jednak żadnej obrony w obliczu najazdów sąsiednich wiosek. Wielu chciałoby przejąć Kakir ze względu na domniemane podziemne pokłady złota.
- Głupcy! - wtrącił zagniewany mag
- No właśnie. Sam wiesz, co się tam kryje oprócz tego całego domniemanego złota.
Nic nie pamiętam. Mam w głowie pustkę. Nie wiem, jak się nazywam, ani co przed chwilą robiłem. dookoła tylko ciemność. Nic nie widziałem. Zacząłem macać rękoma dookoła, żeby coś wyczuć. Nic. Wtedy zobaczyłem białe kontury czarnej, zakapturzonej postaci z kosą w ręku. Coś sobie przypomniałem. Widziałem już tą postać, chyba w jakimś filmie. To była śmierć. Jak zawsze przerażająca. Odwróciłem się i chciałem uciekać. Ale z drugiej strony też była ta postać. Ona była wszędzie, gdzie nie spojrzałem. Zbliżały się do mnie. Nagle tuż przede mną pojawiła się ich przywódczyni. Odłożyła kosę i chuchnęła na mnie. Upadłem na ziemię. A po chwili wzniosłem się ponad wszystko. Spojrzałem w dół.
Zobaczyłem swoje ciało na łóżku w pokoju i postacie, które odchodząc przenikały przez ściany.
Jest cicho, ciemno, a wręcz czarno. Nic nie widzę. Nie wiem, gdzie jestem. Pamiętam, jak kładłem się do łóżka, a teraz nagle się znalazłem w tym dziwnym miejscu. Może to sen? Ale ... ale przecież wszystko jest takie realne. Znaczy się – czuję, jakby było realne, bo przecież nic nie widzę i nie słyszę. Wstałem i zacząłem macać rękoma dookoła. Tu nic, tam nic ... o, o – chyba coś wyczułem. Tak czuję. To chyba jakaś ściana, ale oślizgła strasznie i nierówna - tak, jak podłoga, po której stąpam. Idę, Idę, czasem się potykam o coś, a gdy chcę to wymacać, to nie mogę. Idę tak już dość długo, kiedy przypomniałem sobie, że mam, a przynajmniej miałem, zapalniczkę w kieszeni. Wyjąłem ją i zapaliłem.
Stanąłem zafascynowany i jednocześnie przerażony tym, co zobaczyłem. Byłem w korytarzu, ale nie takim zwykłym. Tutaj wszystko żyło, ruszało się. Ściany, podłoga, sufit – wszystko. Było nisko i wąsko, a koło mnie co chwilę przelatywały jakieś chmurki, albo ... sam nie wiem, co to było. Ruszyłem dalej. Doszedłem do rozwidlenia. Nie widziałem żadnych tabliczek, ale wiedziałem, co się znajduje na końcach tych tuneli. Po lewej stronie są wspomnienia, a po prawej sny i marzenia. Tak, już wiedziałem, gdzie byłem – W swojej własnej głowie, w mojej psychice.
Poszedłem w lewo. Droga nie była długa. Na końcu była wielka komnata ze wszystkimi wspomnieniami. Wystarczy, że pomyślę datę, albo przywołam jakieś wydarzenie, wejdę do środka i już mogę przeżyć je na nowo. Było kiedyś kilka wspaniałych chwil, lecz gdy chciałem do nich wrócić, coraz bardziej zapominałem o teraźniejszości. Przestraszony wybiegłem z tego miejsca i poszedłem w tunel na prawo. Na końcu też była komnata, jednak widziałem ją z góry i obserwowałem, co się dzieje na dnie. Moje sny zawsze były koszmarne, więc i teraz, gdy na nie patrzyłem, bałem się. Nie chciałem się bać. Wyszedłem. Idąc krętymi ścieżkami doszedłem do tunelu, który po bokach miał pełno drzwi.
Wszedłem w pierwsze.
Bardzo długo siedziałem i rozmyślałem nad wszystkim. W końcu zrobiło się ciemno. Wyjrzałem za okno i popatrzyłem w niebo. Znów się zdziwiłem. Zamiast zobaczyć zachodzące słońce, ujrzałem ogniste koło z wielką dziurą w środku. To jeszcze nie wszystko. W tej dziurze pojawiła się świecąca kula. Wyglądało na to, że powoli znikało słońce i pojawiał się księżyc. Zwróciłem wzrok na chodnik. Nie widziałem żadnych lamp, a mimo to było jasno. Nie miałem jednak ochoty się nad tym zastanawiać. Zrobiłem się okropnie śpiący. Mieszkanie jakby wyczuło moją senność i natychmiast pod ścianą zobaczyłem pościelone łóżko. Nawet nie zdążyłem się przebrać w piżamę, bo sen mnie zmógł. Rzuciłem się na łóżko i zasnąłem.
Miałem dziwne, lecz przyjemne sny. Raz się zdarzyło, że mój sen przerwał koszmar. Jednak skończył się natychmiast. Zdawało się, że coś czuwa nad tym, żebym miał spokojną noc.
Obudziłem się tak wyspany jak jeszcze nigdy w życiu. Nagle usłyszałem głos dobiegający ze ścian mojego mieszkania. „Przed drzwiami stoi chłopak, lat 15, 165cm wzrostu, czarne włosy, niebieskie oczy, nastawienie pokojowe, czeka na otwarcie drzwi, został tu przysłany przez swojego ojca Sulpicjusza...”. „Otwórz!” - przerwałem, gdy tylko usłyszałem o Sulpicjuszu. Wstałem i szybko poszedłem pod drzwi.
- Cześć – powiedział natychmiast – mam na imię Symeon.
- Cześć.
- Tata przysłał mnie, żebym oprowadził cię po mieście.
- Dobrze, wejdź i poczekaj chwilę, pójdę się umyć.
CDN QRDE MAĆ, BRAK WENY !!!
Cała historia zaczyna się od tego, że po długim, meczącym dniu poszedłem do łóżka. Błogo wtuliłem się w poduszkę i zasnąłem. Już nawet nie pamiętam, co mi się śniło. Za to do dziś nie mogę zapomnieć o późniejszych wydarzeniach.
Następnego dnia obudziłem się wcześnie. Dookoła panował jakiś dziwny nastrój, jednak nie zwracałem na to uwagi. Nagle, nie wiadomo skąd, dobiegły mnie jakieś szepty. Z początku były zbyt ciche, bym mógł coś usłyszeć. Jednak w pewnym momencie jeden głos krzyknął "Nie mamy czasu na takie dyskusje! Szybko się zastanów i do dzieła!". Na to drugi odparł bardzo niespokojnie "Cicho, bo jeszcze się obudzi. Nawet nie wiemy co to jest i co może nam zrobić. Lepiej zachować ostrożność." (Co prawda mówili po polsku, jednak z powodu dziwnego akcentu trudno było coś zrozumieć). Nie wiedziałem, o co im chodzi, ale nigdy jeszcze nie słyszałem tych głosów, więc postanowiłem po cichu wstać i się rozejrzeć. Wstałem z łóżka i się ubrałem. Najpierw chciałem zajrzeć przez wizjer, bo myślałem, że może ktoś wchodzi po schodach i przy okazji rozmawia z kimś drugim. Zapomniałem jednak, że wczoraj wypadł i musiałem zakleić dziurę po nim, a drzwi bałem się otworzyć. W związku z tym podszedłem do okna i odsłoniłem zasłonę.
Myślałem, że zemdleję z wrażenia i ze strachu. Za oknem nie było niczego, co było tam jeszcze poprzedniego dnia. Nie było podwórka, ulicy, nie widziałem nawet parku. Ba, całej kamienicy nie było! Został tylko mój pokój. Za to zauważyłem jakieś dziwne drzewa, jakieś alejki. Wszystko było jakieś dziwne. Jakbym był gdzieś bardzo daleko od domu, albo od moich czasów. Popatrzyłem w górę. Zobaczyłem coś niezwykłego. Wyglądało jak ogromne słońce z dziurą po środku. A niebo było niesłychanie jasne. Znów zwróciłem wzrok na dół. Tym razem moją uwagę przykuły dziwne istoty poruszające się po ziemi. Większość wyglądała zupełnie jak ludzie, tylko, że mieli mniejsze nosy i trochę większe oczy. Inne stworzenia składały się z puszystej kulki i dwóch krótkich nóg. Wszystkie te stwory cały czas gapiły się na mój pokój, a teraz gdy wyjrzałem przez okno zwróciły swoje gały na mnie. W pewnym oddaleniu od tłumu stało kilka elegancko ubranych postaci. To ich szepty mnie obudziły.
Po chwili zorientowali się, że wstałem. Jeden z nich powiedział coś reszcie i podszedł do mnie. Wyglądał na równie zdziwionego i przestraszonego jak ja.
- Witamy na Ziemi. Kim jesteś, skąd jesteś i po co przybyłeś? - Zapytał rzeczowo nieznajomy. Nie za bardzo wiedziałem, co mam mu odpowiedzieć. Sam nie wiedziałem, jak się tu znalazłem.
- Wi wi witaj. Mam na imię Łukasz. Nie wiem skąd jestem, ani jak się tu znalazłem. - Co prawda wiedziałem skąd jestem, ale dziwnie by zabrzmiało jakbym to powiedział. - Czy może mi pan dokładnie powiedzieć gdzie jestem, który jest rok i kim wy jesteście?
- Oczywiście. - zaczął trochę bardziej zadowolony (chyba dlatego, że nie chcę podbić ich planety). - Jak już powiedziałem jesteś na planecie o nazwie Ziemia. My jesteśmy ludźmi, a ściślej mówiąc Polakami. Znajdujesz się w południowej części Polski, czyli w Ameryce południowej. Nie wiemy jak się tu znalazłeś. A jeśli chodzi o rok, to będzie pewien problem. - To wszystko powiedział bardzo szybko i jednym tchem.
- Dlaczego będzie problem? - Wtrąciłem zaniepokojony.
- Bo widzisz. "Rok" to pojęcie bardzo nie aktualne, ponieważ nie ma już czegoś takiego. - Odpowiedział zdziwiony moja niewiedzą.
- Jak to? - Zapytałem coraz bardziej niespokojny.
- A tak, że nie ma już tego samego czasu, co był kiedyś. W roku 3000 czas się po prostu skończył. Byłby to koniec wszystkiego, jednak nasi naukowcy przewidzieli, że czas się skończy i stworzyli w specjalnych laboratoriach generator czasu. Został on zaprogramowany tak, aby generowany czas był identyczny z poprzednim. Jednak czas zaczęto liczyć od początku i zmieniono jednostki czasu. Zamiast roku jest rat, który ma 400 monów, czyli, jak to kiedyś się mówiło, dni. Teraz mamy setny rat. Jeśli koniecznie chcesz to przeliczyć na lata, to mamy ... 3100 rok.
Przez kilka minut milczałem zbyt zdziwiony, żeby wypowiedzieć choć jedno słowo. Gdy już dotarło do mnie to, co powiedział nieznajomy (nadal się nie przedstawił) zacząłem się nad czymś zastanawiać.
- Powiedziałeś, że jesteśmy w południowej części Polski, czyli w Ameryce. - pomyślałem, że jednak dobrze będzie powiedzieć mu skąd jestem - Ja właśnie jestem z Polski, a zanim się obudziłem był jeszcze 2003 rok. Polska leżała w Europie, nad morzem bałtyckim. Powiedz, co się stało.
- Powiedziałem ci o generatorze czasu, jednak nie wspomniałem, że po 60 latach działania popsuł się i w całej Europie czas prawie się zatrzymał, czyli płynie, ale bardzo powoli. Naukowcy nie znają przyczyny tej awarii. W dalszym ciągu jest to zagadką. Całe państwa przenoszono z Europy na inne kontynenty. Polsce przypadła Ameryka Południowa.
- No dobrze, ale powiedz mi jak się wszyscy zmieściliście. - Spytałem bardzo zaciekawiony.
- Nie było to takie trudne. Niestety w momencie, kiedy czas się zatrzymał wielu ludzi umarło. Przetrwała tylko połowa ludzkości. - Odpowiedział i posmutniał natychmiast.
- Już zaczynam rozumieć. Jednak w dalszym ciągu nie wiem kim jesteś i jak się nazywasz.
- Mam na imię Sulpicjusz i zajmuję najwyższe stanowisko w organizacji kiedyś zwanej policją, a tamci to zwykli dzielnicowi.
- Co macie zamiar ze mną zrobić - To właśnie cały ja, najważniejsze pytanie jak zwykle zadałem na samym końcu.
- Hm, najwyraźniej nie przybyłeś tu w niecnych celach, więc sądzę, że znajdziemy ci jakieś tymczasowe mieszkanie, zaś my będziemy się zastanawiali w jaki sposób przenieść cię do twoich czasów.
W tym momencie poczułem się bardzo dziwnie. Z jednej strony byłem szczęśliwy, że mogę zobaczyć, jak wygląda świat w przyszłości. Będę miał własne mieszkanie, będę zwiedzał okolicę, a może nawet się z kimś zapoznam. Jednak z drugiej strony bałem się, że już nigdy nie wrócę do swoich czasów, do rodziny, przyjaciół. No i póki tu zostanę będę musiał radzić sobie całkiem sam. Na szczęście Sulpicjusz obiecał mi dostarczać pieniądze na podstawowe wydatki.
Podeszliśmy do dzielnicowych. Sulpicjusz powiedział im skąd jestem, kim jestem i co ma zamiar ze mną zrobić. Przez chwile szliśmy po chodniku. Wyglądał jakby był zrobiony z połączenia żelaza ze szkłem. Był twardy i wszystko się w nim lekko odbijało. Wyglądało na to, że jesteśmy w parku, bo niektórzy ludzie powoli spacerowali po alejkach, zaś inni przysiedli na ławeczkach. Szliśmy tak przez kilka minut, aż doszliśmy do dziwnego urządzenia.
- To jest teleport. Służy do przemieszczania się na duże odległości. Miejscem docelowym zawsze jest drugi teleport. Akurat ten jest jednym z głównych i jest dość duży, ale takie są tylko w ważniejszych miejscach, takich jak na przykład ten park. Inne teleporty są mniejsze, a niektórzy posiadają swoje własne, kieszonkowe. - Powiedział Sulpicjusz zanim zdążyłem otworzyć usta. Weszliśmy do środka. Spokojnie by się tam zmieściło 20 osób. Stanąłem na jednym z zaznaczonych na ziemi okręgów. Jeden z dzielnicowych nacisnął jakiś klawisz. W tym momencie poczułem się jakbym się rozpadał na atomy. Na szczęście nie było to niemiłe i nie trwało długo. Po chwili zostałem z powrotem złożony w jedną część.
Znaleźliśmy się w małym teleporcie. Było nas pięciu. I całe szczęście, że nie więcej, bo byśmy się nie zmieścili. Gdy wyszliśmy znaleźliśmy się w dziwnym pomieszczeniu. Sulpicjusz powiedział, że to jest komisariat. Ściany były zrobione jakby z wielkiej bańki mydlanej. Przelatywało przez nie światło i powietrze. Mogli też przechodzić ludzie, ale tylko w jedną stronę. Do środka trzeba było wchodzić drzwiami. Mimo, że ja widziałem ludzi za ścianą, to oni nie widzieli mnie. Komisariat składał się tylko z jednego, ale bardzo dużego pomieszczenia. Po środku obracał się wielki globus. Lewitował on w powietrzu pół metra nad podłogą. Był Półprzezroczysty, a gdy chciałem go dotknąć ręka wleciała mi do środka. Czułem się jakbym zanurzył ja w wodzie. Wokół ścian komisariatu, za biurkami pracowali ludzie. Przed oczyma mieli coś w rodzaju monitorów. Reszta pomieszczenia była zapełniona ludźmi załatwiającymi swoje sprawy.
Ja i Sulpicjusz podeszliśmy do jednego z biurek. Dzielnicowi wyszli z komisariatu i zajęli swoje stanowiska na ulicach. Sulpicjusz spytał komputer stojący na biurku czy są w pobliżu jakieś wolne mieszkania. Najbliższe mieściło się w bardzo wygodnym punkcie. Było z niego niedaleko i do parku i do centrum miasta. Przeteleportowaliśmy się z powrotem do parku i poszliśmy kawałek główna alejką. Doszliśmy do bardzo ładnego bloku. Nie przypominał on betonowych klatek, które my nazywamy blokami. Był niewysoki, za to szeroki i długi. Weszliśmy na klatkę schodową. Była bardzo zadbana, jednak nie szokowała tak jak komisariat. Od progu zdjęliśmy buty i włożyliśmy do niewielkiej szafki. Na podłodze leżał dywan, a ściany były wyłożone drewnianymi płytami. Przeszliśmy przez korytarz mijając kilka drzwi i doszliśmy do schodów. Przeszliśmy całe następne piętro i zatrzymaliśmy się dopiero przy ostatnich drzwiach. Tylko ja mogłem je otworzyć (na klamce był czytnik odcisków dłoni).
Wewnątrz mieszkania było pięknie. Na pierwszy rzut oka niczym się nie różniło od ekskluzywnych mieszkań, jakie projektowano ponad tysiąc lat temu. Jednak gdyby nie Sulpicjusz nie poradziłbym sobie z obsługą wszystkich bajerów. Najpierw oprowadził mnie po całym mieszkaniu. Wchodziło się do małego przedpokoju. Na lewo była kuchnia, na prawo łazienka, a na wprost pokój. Najpierw weszliśmy do pokoju. Na przeciwległej ścianie zobaczyłem wielkie okno i drzwi na balkon. Zaraz obok okna było biurko, a na nim komputer. Z początku się zdziwiłem, lecz Sulpicjusz poinformował mnie, że teraz komputer należy do podstawowego wyposażenia i właśnie z niego steruje się całym mieszkaniem. Jednak było to najmniejsze zaskoczenie. Mój przewodnik pokazał mi, jak w jednej chwili można zmienić wygląd całego apartamentu, a nawet położenie ścian. Wystarczy otworzyć specjalny program i wybrać jeden z ponad tysiąca projektów wnętrz, lub stworzyć własny wzór. W równie prosty sposób można było na przykład pościelić łóżko, zapalić światło, zasłonić żaluzje, a nawet spłukać wodę w WC.
Następnie weszliśmy do kuchni. Była pięknie wyłożona kafelkami, które wcale nie były kwadratowe, lecz układały się w przeróżne kształty. Jednak nie to było najdziwniejsze. Otóż prawie nie było w niej żadnych sprzętów AGD. Było jakieś dziwne urządzenie, mikrofalówka, no i lodówka. Obsługi dwóch ostatnich sprzętów Sulpicjusz nie musiał mnie uczyć. Ale to trzecie urządzenie, to już co innego. Dowiedziałem się, że można w nim w bardzo prosty sposób przyrządzić większość potraw. Wystarczy wrzucić składniki i wybrać potrawę z listy.
Weszliśmy do łazienki. Moim pierwszym pytaniem było "Gdzie jest kibel?". Okazało się, że żeby nie szpecił schowano go w podłodze i można go wyciągnąć naciskając przycisk przy wejściu. Oprócz tego było jeszcze coś, co przypominało radiotelewizor, żeby się nie nudziło w wannie. Oczywiście wszystko było pięknie wykończone. Jeszcze przez chwile porozmawiałem z Sulpicjuszem, a potem poszedł załatwiać "swoje sprawy". No cóż, miałem wolna rękę, mogłem robić, co mi się podoba. Najpierw zasiadłem przed komputerem. Ledwie go włączyłem, a już na ekranie pokazała mi się przeogromna lista interfejsów. Na początek wybrałem ten najbardziej mi znany - interfejs Windowsa XP. W mgnieniu oka załadowała się cała masa programów, no i oczywiście sam system. Wyskoczyło mi pytanie o jednostki, jakich chcę używać i język. Wybrałem język polski i jednostki z 2000 roku (jednostki wybierało się wg lat, w których funkcjonowały). Oczywiście natychmiast zapoznałem się z parametrami sprzętu. Ciekawy byłem, ile takie „cudeńko” kosztuje. Może udałoby mi się jakoś zarobić, kupić i zabrać do swoich czasów, bo coś czułem, że będzie mi ciężko z powrotem przenieść się na mojego P4. Fajnie było obsługiwać taką maszynę. Ale pomyślałem, że jeszcze fajniej będzie obadać resztę dziwów tego świata. Odszedłem od komputera, wziąłem z biurka małą elektroniczną mapkę i wyszedłem na dwór.
Powietrze było niesłychanie czyste. Wcześniej byłem zbyt przerażony, żeby to zauważyć, jednak teraz byłem tym zachwycony. Nie było ulic, ani samochodów. Ludzie przemieszczali się teleportami. Pewnie z powodu nie zanieczyszczonej atmosfery mieli takie małe nosy. Najpierw poszedłem do miasta.
I znów szok. Nie było wysokich pod niebo, wstrętnych wieżowców. Tylko niskie na 3 piętra budynki. Większość ścian zmieniało kolor, a nawet kształt, gdy się na nie patrzyło pod innym kontem. Inne zaś zdawały się ustępować drogi przechodniom. Co dziwne nie zauważyłem ani jednego śmietnika. Chwile później przyłapałem jednego chłopca na wyrzucaniu papierka na ziemię, chciałem go podnieś, jednak zanim doszedłem po prostu zniknął.
Po kilku godzinach zwiedzania wróciłem do domu. Zrelaksowałem się zasiadając przed komputerem. Okazało się, że mam dostęp do Internetu. Trochę sobie poszperałem po różnych stronach. W końcu trafiłem na ciekawą witrynę z drzewami genealogicznymi wszystkich rodzina na świecie. Zobaczyłem swoja rodzinę. Byli wszyscy, ku mojemu zdziwieniu nawet ja, oprócz mojej mamy. Wszystko w tym momencie przyszło mi do głowy. Ale nie widziałem żadnego sensownego wyjaśnienia. Jedyną przerażającą, jednak w miarę wiarygodną opcja było to, że ktoś ją zabił. I rzeczywiście. W nawiasie, obok imienia mojego taty było napisane "A. Wierzbicka - zginęła 15.5.2010".
To było straszne uczucie. Najpierw byłem przestraszony, potem smutny. A potem postanowiłem cofnąć się w czasie i zapobiec jej śmierci.
CIĄG DALSZY NASTĄPI...
Dla mnie to było, jak jeden dzień, może nawet niecały. Dziwne to, jestem tu od zawsze i mam tyle wspomnień, ale to pozostało mi w pamięci do dziś. Pamiętam, tak pamiętam historię tego chłopca. Już we wczesnym dzieciństwie różnił się od swoich rówieśników. Dbał o to, żeby nie wyrzucali śmieci na ziemię, bo to nie ładnie. Nie bawił się z innymi, mówił, że idzie "laleko".
Gdy trochę podrósł też nie miał łatwo. Jeszcze był mały, więc nie powinien mieć większych problemów. Jednak jego ojciec... W tedy jeszcze nie należał do najlepszych. Pił i często kłócił się z żoną. A chłopiec? Słyszał, jak matka płacze po nocach. I sam też płakał w łazience, jak nikt nie widział.
Później jego ojciec przestał pić, poszedł do pracy. Stał się porządnym, zabawnym i naprawdę świetnym człowiekiem. Chłopak miał około 10-13 lat. To był najszczęśliwszy okres jego życia. Szkoła nie sprawiała problemów. Znalazł sobie również "miłość". Teraz uważa, że ta jego "miłość" była bardzo śmieszna, jednak żałuje, że te lata minęły.
Potem nastała obojętność, cały rok, a może dwa lata obojętności. Nie przejmował się niczym, nic wielkiego się nie działo.
Właściwie historia zaczyna się... i kończy w drugiej klasie gimnazjum. Obojętność skończyła się, gdy jego najlepszy przyjaciel znalazł sobie dziewczynę. Oj, jak ta dziewczyna go kochała. W tedy właśnie chłopiec zdał sobie sprawę, że jest sam. Zaczął mu doskwierać brak drugiej połowy. Ale co miał robić? Był nieśmiały, brzydki, a przynajmniej tak uważał. Nie widział w sobie zbyt wiele zalet. W szkole nie szło mu już tak dobrze, jak kiedyś.
Kolegów prawie nie miał. Ciągle się z niego śmiali... może dlatego jest taki nieśmiały, może po prostu boi się, że znowu go ktoś wyśmieje. Nie wierzył w to, że ktoś go lubi. Był ciekaw, czy by go ktoś odwiedził w szpitalu, gdyby tam wylądował. Jednak nic mu nie przeszkadzało tak, jak to, że w tych trudnych chwilach nie ma się do kogo przytulić. Nikt go nie darzy uczuciem ... ani on nikogo.
Ktoś może sobie pomyśleć, że jego problemy są śmieszne, banalne. Jednak ja wiem, jak on się czuł. Naprawdę cierpiał. Czasem myślał o mnie, zastanawiał się, czy to się kiedyś skończy. Wiedział, że są ludzie, którzy mają poważniejsze problemy. Zaczął rozważać wiele spraw. Przez ostatni rok bardzo się zmienił. Zaczął pojmować wiele rzeczy. Jednak jego uczucia były silniejsze.
Czemu mu nie pomogłem, przecież jestem wszechmogący? Wiem czemu. Bo mi nie wolno. Teraz żałuję, że nie złamałem tego głupiego zakazu i że nie dałem mu pomocy.
Naprawdę szkoda. A to był taki dobry chłopak!
Światło. Nie, nie takie na końcu tunelu. Światełko w ciemności życia. Całe życie kazali mi do niego zmierzać. Mówili, że jak tam dojdę, to będę szczęśliwy. I co? Znalazłem to światło i szedłem w jego stronę. Przez całe życie zmagałem się z trudnościami, które napotkałem na drodze do niego. Ale za taką nagrodę warto było. W końcu doszedłem do celu. I co zobaczyłem? Myślicie, że światło. Nie! Nie światło. Więc co? Lustro! Jak to? Tak. Cały czas szedłem do światła i się okazało, że szedłem nie w tę stronę, co trzeba. Doszedłem do lustra, które tylko odbijało prawdziwe światło. Ale nie byłem sam. Przy lustrze stało już kilkaset osób, które również dały się zmylić. Widziałem też ludzi nadchodzących do lustra. Chciałem iść ich ostrzec. Ale nie mogłem! Już wybrałem. Zamiast do światła poszedłem do lustra i już nie ma odwrotu. Zostało mi już tylko odczucie. Jakie? Takie, jakie odczuwa człowiek przegrany. Człowiek, który dał się zwieść zakłamaniom tego świata.
Piszę ten tekst, żebyście zastanowili się, czy wy przypadkiem też nie idziecie do lustra!