Przywitanie

Jak byłem nastolatkiem, to pisałem bloga. Nawet ktoś to czytał. Teraz mam nowy, odwykowy blog i nowych czytelników. Dlatego najlepiej zrobię, gdy się przedstawię. Więc: jestem Łukasz. Więcej o mnie opowie poniższa historia.

Gdy tak patrzę przez brzydkie, szare okna pociągu pospiesznego PKP na ciemniejący krajobraz, czuję się prawie tak samo jak przed czterema laty, gdy rozpoczynałem swoją karierę studenta Politechniki Poznańskiej na kierunku Automatyka i Zarządzanie. Jeździłem na trasie Bydgoszcz-Poznań dwa razy w tygodniu, wracając wciąż na weekendy do domu, do mamy, więc tę trasę dobrze znam. Ta podróż to dla mnie rutyna. Rutyna wciąż ta sama od czasu, kiedy zacząłem studia. A jednak wydarzenia ostatniego pół roku sprawiły, że zwykła rutyna, zamiast dawać mi poczucie stabilności i zmierzania do ustalonego celu, przypomina mi, ile się zmieniło w ostatnim czasie.

Kiedy cztery lata temu wybierałem kierunek studiów, miałem już utarty światopogląd, i odpowiedzi na wszystkie, ale to absolutnie wszystkie pytania. Tak mi się przynajmniej wydawało. Nie wiedziałem wtedy, że moje życie jest do dupy, do głębokiej dupy, a smakuje gorzko jak kawa bez cukru.

Kiedy miałem lat kilkanaście, bardzo mnie interesował świat duchowy. Wiedziałem, że w życiu nie może chodzić tylko o zarabianie pieniędzy, o dobrą, stabilną pracę, w której się kiśnie aż do śmierci, i o robienie w kółko tego samego na drodze do przetrwania. Moje zainteresowania rozkwitły szczególnie bujnie, kiedy dostałem komputer. Chodziłem wtedy do drugiej klasy gimnazjum, czyli miałem 13 lat.

Kupowałem wtedy takie jedno czasopismo o grach komputerowych. Do gazety dołączana była płyta, a na niej były różne gry, tapety, midy i, co najważniejsze, ziny internetowe. Jednym z nich była Strefa 51. Ach, jak ja się tym ekscytowałem. Medytacja, parapsychologia, ufo, energie, aury, magia. Mniam... tyle do czytania. A jakie to były dla mnie mądre rzeczy. Czytałem i pochłaniałem, chodziłem i myślałem. Cała masa informacji do wchłonięcia i przetworzenia dla młodego umysłu.

Później założono mi internet. Dało mi to dostęp do nowych fascynujących informacji. Świadome sny, podróże poza ciałem, metoda Silvy, Darek Sugier, Robert Monroe. Ci dwaj ostatni napisali książki o OBE (podróżach poza ciałem). Świetne książki, swoją drogą. Takie fantastyczne, pobudzające wyobraźnie, a przy tym mówiące o czymś, co ktoś naprawdę przeżył, czy rzeczywistego, czy nie, ale jednak przeżył. I dały mi dużo do myślenia.

Ale czegoś jednak w tych książkach brakowało. Chociaż opowiadały dużo ciekawych historii, nie mówiły jednak o tym, co ja powinienem zrobić w swoim życiu, żeby żyło mi się trochę lepiej. Ale ja też chciałem przeżywać takie rzeczy i doszedłem do wniosku, że najlepiej będzie, jak nauczę się wychodzić z ciała. To dopiero będzie jazda. Będę miał wspaniały rozwój duchowy, będę mógł podglądać koleżanki, a do tego jaki będę wtedy fajny.

Niestety miewałem wtedy często depresje. Mieszkałem w starej kamienicy, gdzie się wszyscy znali, a na dwór wychodziłem głównie na podwórko. Miałem tam dwie koleżanki i przyjaciela, z którym się znałem od czasu jak mieliśmy po 6 lat. Przyszedł jednak czas dojrzewania i, nie wiem, czy wszyscy tak mają jak dojrzewają, czy tylko ja, ale czułem się wtedy bardzo samotny i opuszczony przez ludzi. Miałem wrażenie, że moje koleżanki mnie unikają, że nie chcą ze mną rozmawiać. Robiłem im nawet z tego powodu wyrzuty. One miały wtedy 8 i 10 lat.

Nadałem sobie nicka Derelict. Znalazłem u dziadka w pokoju słownik łacińsko-polski i znalazłem najbardziej odpowiadający mi wyraz: res derelicta - rzecz opuszczona, porzucona, zaniedbana.

Gdy miałem iść do liceum, wiedziałem, że nie znajdę tam sobie kolegów. Byłem tego absolutnie pewny. I tak też się stało. Na lekcjach siedziałem sam w ławce. Na przerwach siedziałem sam pod ścianą i bałem się z kimkolwiek porozmawiać. Bałem się nawet odwrócić głowę, a gdy to robiłem, to mięśnie szyi tak mi się jakoś spinały, że głowa przeskakiwała mi zamiast płynnie się przekręcać. Kiedyś nauczycielka od matmy dała komuś jakieś kartki i trzeba było je sobie od niego pożyczyć i skserować. Wyobraźcie sobie człowieka, który panicznie boi się do kogoś odezwać, jak ma pożyczyć od kogoś kartki. I nie mogłem ich nie pożyczyć, bo dostałbym opieprz na lekcji. To był dla mnie koszmar.

Gdy skończyłem liceum, przyszedł czas wyboru studiów. Rodzice i dziadkowie zawsze powtarzali, że TRZEBA mieć papier. Trzeba mieć dyplom magistra i już. Bo ci bez dyplomu to same ćwoki są. Jak ktoś nie ma dyplomu to oznacza, że jest za tępy żeby go mieć. Nikt takiej osoby nie przyjmie do pracy, chyba że do kopania dołów. To jest osoba bez ambicji i bez przyszłości, która do końca życia będzie tyrać za psie pieniądze kopiąc doły. A dyplom to jest coś. Dyplom otwiera drzwi, dyplom daje wyższą pensję, dyplom daje możliwości. Człowiek z dyplomem to jest ktoś. A jeszcze dyplom dyplomowi nie równy. Na przykład dyplom z politechniki jest lepszy niż ten z uniwersytetu. Bo politechniki mają większy prestiż i jak pracodawca zobaczy, że jesteś mgr. inż. z politechniki, to już masz pracę. Taki mgr. inż. to nie jest byle kto. Mgr. inż. to już jest ktoś. Z resztą, zobacz Łukaszku, twój ojciec nie jest magistrem i nigdzie nie chcieli go przyjąć. Tylko po znajomości dostał pracę, i to w dodatku fizyczną.

No, to ja nie chciałem skończyć tak jak mój ojciec. Ja miałem ambicje. Ja byłem mądry i zdolny. Programista. Matematyk. Przyszły mgr. inż. Złożyłem więc papiery na trzy uczelnie. Dwa uniwersytety i jedną politechnikę, na kierunek informatyka. Nie wiedziałem tylko, czy się dostanę. To znaczy, na uniwerki dostanę się na pewno, ale czy na polibudę? Nie wiedziałem. Ale to był szczyt moich marzeń: żeby dostać się na polibudę. W końcu uczelnie podały wyniki rekrutacji. Nie dostałem się na polibudę na ten kierunek, który chciałem. Ale zaproponowali mi inny kierunek, "automatyka i zarządzanie". No, z informatyką niewiele ma to wspólnego, ale powiedzieli mi, że tam też jest dużo programowania.

I co by zrobił mądry człowiek? Poszedł by na uniwersytet na kierunek informatyka, czy na politechnikę na kierunek automatyka? Na uczelnię z mniejszym prestiżem na kierunek, który go pasjonuje, na którym będzie kontynuował uczenie się rzeczy, które lubi i umie robić, czy na uczelnię z dużo większym prestiżem na kierunek, który go zupełnie nie obchodzi, na którym będą rzeczy, których nie lubi, na którym będzie się uczył głupot tylko po to, żeby mieć lepszy papier? No co? Co robi najmądrzejszy człowiek na świecie? Co robi taki mądrala jak ja? OCZYWIŚCIE wybiera lepszy papier. Lepszą przyszłość. Bo przecież JA jestem taki zdolny, że poradzę sobie z tymi przedmiotami, które mnie nie interesują. Bo JA jestem tak zdolny, że zdołam się nauczyć wszystkiego. Dosłownie WSZYSTKIEGO, nawet największych głupot, byle tylko zaspokoić swoją chorą ambicję posiadania jak najlepszego papieru. Bo przecież to oczywiste, że wybierając lepszy papier wybieram lepszą przyszłość. Tylko że wtedy jakoś nie przyszło mi do głowy, że później będę musiał pracować w tym zawodzie, który mnie zupełnie nie interesuje. Nie przyszło mi do głowy, że właśnie wybieram robienie DO KOŃCA ŻYCIA nudnych rzeczy, które mnie nie obchodzą tylko po to, żeby dostać za to więcej pieniędzy.

I tak trafiłem na Politechnikę Poznańską na kierunek Automatyka i Zarządzanie.

Martin 2011-02-06

Pierwszyyyy!

Sebeq 2011-02-06

Spoko historia. :) Tak się składa, że ja też rozwijałem swoje zainteresowania dzięki gazecie o grach, konkretnie ŚGK :) Na szczęście ta gazeta zaraziła mnie miłością do fantastyki i czytania książek oraz oglądania klasyki kina a nie do ezoteryki (na szczęście) choć i o OBE i medytacje też przechodziłem :/

Kontynuuj, dobrze się czyta :)

tomigraj 2011-02-07

fajnie się czyta - na razie lekko i przyjemnie :) czekam na jeszcze :)

beatek 2011-02-07

Dobre studia nie dają lepszej pracy...chyba, że po znajomości, ewentualnie można się "dobrze sprzedać" pracodawcy. Osobiście mam tylko maturę, przerwane 3 m-ce przed dyplomem studia na "dobrej uczelni", prestiżowej, bo na 2. miejscu w Polsce i co? Mam prestiżową pracę, zarabiam dobre pieniądze i wcale nie pracuję fizycznie :) Dasz radę Ukszu! Trzymam kciuki :)

Macjej przez duże Z 2011-02-11

No i bez happy endu. To żle, że wybrałeś coś co ci da tylko lepszą prace a nie satysfakcje.

Ale zawsze możesz sie nauczyć grać na jakimś instrumencie i sobie zarabiać na starówce. Możesz nabrać nowych umiejentności i robić wszystkiego po trochu. A pozatym poznaj fajnych ciekawych ludzi a wtedy znajdziesz fajną prace. Albo z tymi nowymi fajnymi ludżmi wspulnie coś rozkręcicie. Dobra praca to dobre życie z ludżmi.

Ja mam Licencjat z Edukacji Artystycznej a w tym roku bromie Magistra, choć właściwie już powinienem go mieć.

A po studiach mam zamiar robić różne żeczy a le sztuki napewno nie żuce bo te studia to dla mnie też była pasja.

Pracowałem już w różnych zawodach i różne żeczy sprzedawałem i bardzo mnie ciekawi jak to będzie w przyszłości czym się jeszcze zajme.

Macjej przez duże Z 2011-02-11

Może następnym razem przedstawisz nam jakiś swój sukces!?

TymQ 2011-02-11

Papier to bzdura. Dzisiaj to tylko formalność a jak nie masz doświadczenia to pracodawca i tak krzywo patrzy. Po za tym mój ojciec kończył teologie a pracuje w sporej firmie budowlanej na dość wysokim stanowisku. Możesz mieć magistra nawet z robienia siodeł dla psów ale doświadczenie możes zbierać w innej dziedzinie i tam szukac pracy.

Arch 2011-02-11

"Nie traktujcie studiów jako obowiązku, lecz jako godną pozazdroszczenia okazję poznania wyzwalającej mocy piękna w dziedzinie ducha. Nie tylko uraduje to wasze serca, ale i przyniesie pożytek społeczeństwu, któremu będziecie później służyć." ~A. Einstein

No dobra może nie widział polskiego szkolnictwa, ale i tak jest w tym trochę prawdy.

TymQ 2011-02-12

jak w każdej bajce... :)

Arch 2011-02-13

Po prostu nigdy nie trafiliście na nauczycieli, którzy zamiast klepać kolejne wzory i formułki wymagają i uczą myślenia :)

olka 2011-02-16

A dlaczego Twoje życie jest "do dupy"??? Nie masz nic, z czego mógłbyś się cieszyć? Może to jest kwestia odpowiedniego podejścia..... Dostałeś życie, dostałeś rodzinę, która Cię kocha, dostałeś przyjaciół, którzy Cię lubią, dostałeś od losu wiele różnych zalet i na pewno dostałeś też umiejętność cieszenia się z tego wszystkiego, cieszenia się nowym dniem, słońcem, śniegiem, pączkami na drzewach, śpiewem ptaków, dobrym obiadem, ciekawą rozmową, grą i całą masą różnych pięknych, przyjemnych rzeczy. Korzystaj z tego! Po co użalać się nad tym, czego nie masz. Nie przyjemniej cieszyć się z tego co masz???

Chociaż, zawsze możesz popracować nad sobą i nad swoim życiem. Poprawić coś. Możesz. Życie to nie jest jakieś wielkie dzieło, wzniosłe czyny, wielkie rewelacje... no, może czasami :) Życie składa się z krótszych lub dłuższych chwil, które są mozaiką przyjemności, pracy, radości, rozczarowań, obowiązków, sukcesów, zadowolenia, zmęczenia, miłości i całej masy innych rzeczy w różnym nasileniu. Nie istnieje życie idealne. Jak ktoś będzie chciał to zawsze znajdzie argument, żeby powiedzieć "życie jest do dupy". Tylko po co to robić?

Życzę Ci abyś odkrył wreszcie swoje pozytywy. Jeszcze bardziej życzę Ci abyś nauczył się CIESZYĆ ŻyCIEM !!! (Tak, jak ja się cieszę swoim :))

A-lict 2011-02-16

Po pierwsze, moje życie nie jest, tylko BYŁO do dupy. Po drugie, wcale się nie użalam nad tym, czego nie mam. Po trzecie, to że moje życie było do dupy nie wynikało z tego, że czegoś nie mam, tylko z tego, co miałem w głowie. A miałem w głowie, że muszę zarabiać pieniądze, żeby przeżyć, że Bóg jest daleko i nie ingeruje w życie ludzi, że ludzie muszą uznawać mnie za mądrego człowieka. To ostatnie przekonanie zabierało mi tyle energii za każdym razem, gdy z kimś rozmawiałem, że po powrocie z uczelni do domu czułem się bardzo źle. Czułem się niby przepełniony toksynami. A pewnego razu poczułem się naprawdę bardzo źle. Czułem, że się rozpadam, że mój duch się rozpada i już nie będzie mnie.