Mój kolega z kościoła

Chodzę od jakiegoś czasu do kościoła. Sporo rzeczy mi się nie podoba, ale już się przyzwyczaiłem. Niedawno przyszedł jakiś nowy. Zaprzyjaźniliśmy się. Był całkiem normalny. Spędziliśmy razem trochę czasu poza budynkiem kościoła.

Widziałem jak wszystko mu się tutaj podoba. Widziałem jego zapał i zaangażowanie. Pytania do pastora i chętnie słuchane odpowiedzi. Był całkiem normalny.

Nie wiem, jak to się stało. Wczoraj byliśmy na spotkaniu modlitewnym. Tu o wszystko trzeba się pomodlić. Śpiewaliśmy. Stałem obok mojego kolegi. Stałem i nie śpiewałem oczywiście, bo nie miałem ochoty. Ale patrzę na kolegę i co widzę?

Ręce uniesione, oczy zamglone, usta śpiewają słowa doniosłych pieśni. Wsiąkł. Śpiewał nawet takie pieśni, których ja nie znałem po latach uczęszczania do kościoła.

Straciłem kolegę. Już nie jest normalny. Wsiąkł na dobre.

Jednak spotkanie trwa. Pastor wytrawnie gra na gitarze. W sumie trochę nudno tutaj. Może pośpiewam?

"Jezus! Jezus! Jezus!" - moje usta śpiewają słowa doniosłej pieśni. Ręce mam uniesione, oczy zamglone.