Niespodzianki

Życie przynosi wiele niespodzianek, a przy tym jest skonstruowane tak, że w danym miejscu wydaje się, że tak już będzie zawsze.

Ja zacząłem od mieszkania w kamienicy. Miałem tam swoich przyjaciół. Chodziłem do szkoły. Tam dorastałem. Bywałem zakochany, bywałem też pijany. Słuchałem hip-hopu.

Nie wiedziałem wtedy jeszcze, że się wyprowadzę. Nie miałem pojęcia, że przyjaciele przeminą, przeminie szkoła, miłości, alkohol i muzyka, której słucham.

Gdy już doszło do wyprowadzki, nie byłem zbyt zadowolony. Ale prawda jest taka, że to wydarzenie prawdopodobnie uchroniło mnie przed alkoholizmem oraz doszczętnym pomieszaniem zmysłów w patologicznym liceum.

Nie wiedziałem wtedy jeszcze, że poznam nowych przyjaciół, że będzie nowa szkoła, że poznam nowe zespoły i gatunki muzyczne.

Nie wiedziałem.

Zatem przyszło nowe liceum. Nowi znajomi. Poznałem koleżanki, z którymi do dziś tworzymy unikatowy na skalę świata zespół trzech singli. Pierwszy singiel jest o tym jak mi niedobrze, że jestem sam. Drugi to porywająca opowieść o pracy w administracji mieszkaniowej. Trzecim jest długi na sto zwrotek poemat o psie imieniem Ben.

Ale nie wiedziałem wtedy jeszcze, że liceum minie. Dwa lata. Dwa lata, a ja miałem wrażanie jakby to było całe życie.

Mieszkałem wtedy z rodzicami. Z bratem w jednym małym pokoju. Nie narzekałem. Fajnie było.

Nie wiedziałem, że wyprowadzę się do Poznania na studia, że znów poznam nowych ludzi.

Nie wiedziałem.

Matura. Aplikacje. Nieoczywisty wybór. Poszedłem na studia. Poznań. I znów nowi ludzie, nowa muzyka, nowa technologia. Weszły smartfony.

Poznałem wtedy Boga. Przyszedł delikatnie. Powiedział: Posłuchaj tej piosenki Martina Lechowicza. A potem jakoś doszły do mnie idee. Z idei do relacji. Z relacji do Królestwa Bożego.

Myślałem, że będę w nim już na zawsze. Że będzie już co raz lepiej. Nie wiedziałem wtedy, jak bardzo się mylę. Nie wiedziałem, że za namową szemranych głosów wskoczę do rzeki.

Nie wiedziałem.

Zostałem zatem za swoją głupotę ukarany dożywociem brania leków na schizofrenię. Wciąż mam nadzieję, że za dobre sprawowanie ktoś mi skróci ten wymiar.

To był najciemniejszy czas jaki przeżyłem z Bogiem. Próbowałem pościć, wymusić jakoś na Bogu aby do mnie wrócił. Potem miałem takie przebłyski, dzięki którym miałem świadomość, że Bóg mnie nie opuścił. Wiedziałem już, że to się kiedyś skończy.

Choć droga była wtedy bardzo nudna, a czekanie było nieznośne, wiedziałem, że idę drogą ku lepszemu.

Wiedziałem.

Doszedłem więc do miejsca, gdy Bóg wrócił. Stał się bardziej wyraźny. Teraz mówił już wprost: "Cierpliwości. Czekaj." Poznałem tam swój kościół. Nowi ludzie, nowe doznania, nowa muzyka. "Czekaj" zmieniło się w "Czekaj aż ci dam", a o co chodzi, to już ja wiem.

Wiem.

Wiem, że dostanę to, o czym tak długo marzę. Ale najpierw musiały mi się zmienić priorytety, podejście, myślenie i zapewne masa innych, trudnych do uchwycenia spraw.

Wiem to i czekam.