Super fajny dzień z Bogiem

To było tak. Dowiedziałem się wczoraj, że mam dzisiaj załatwić sprawę w urzędzie. Zanieść jakieś papiery. Ale najpierw odebrać je od babci. A po wszystkim iść na grupkę w kościele.

Połączyłem kropki i wyszło mi, że będę miał sporo wolnego czasu na mieście. Pomyślałem sobie:

Ach, może Bóg zaingeruje i będę miał super fajny dzień z moim Panem.

Bo przypomniał mi się mój pierwszy spacer z Bogiem. Było to w Poznaniu. Wracałem do swojego wynajmowanego pokoju, ale coś mi mówiło, żeby minąć budynek i iść dalej. Poszedłem i przeżyłem z Nim naprawdę miłe chwile.

Dlatego teraz pomyślałem:

Dobrze, Boże, to pomiędzy 15:30 a 18:00 będę miał czas tylko dla Ciebie.

Początek

Dzień zacząłem od kąpieli. Gdy leżałem w ciepłej wodzie, poczułem coś swoim duchowym zmysłem. Coś miłego. Jakby pocieszenie, ale nie do końca, bo przecież nie byłem smutny. Pomyślałem sobie, że dobrze się ten dzień zaczyna.

Ale zaraz potem nadciągnęło coś, co w zasadzie jest symbolem całego dnia. Nadciągnął mianowicie smród. Wącham i wącham, a że mam koty nie od dziś, lecz od 10 lat, to z miną eksperta stwierdziłem:

Gówno jest w kuwecie.

Zacząłem się więc pospiesznie myć, płukać i suszyć aby jak najszybciej posprzątać ten syf.

Środek

Nie mogę powiedzieć, że nic mi się dzisiaj nie udało. Z łatwością załatwiłem sprawę w urzędzie. Następnie miał być ten czas z Bogiem. Pytam go więc, co mam robić, a on na to:

Rób co chcesz.

Więc zrobiłem, co chciałem. Poszedłem na obiad. Od dawna mam w myślach wspomnienie chińskiego kubka, który zawierał ryż, warzywa i kurczaka. Jadłem to raz kiedyś i było bardzo dobre.

Wiedziony tym wspomnieniem poszedłem do restauracji o najbardziej chińsko brzmiącej nazwie. Dostałem kubek. Wyglądało jak makaron z tłuszczem. Gdybym miał się pokusić o dłuższy opis, z pewnością sięgnąłbym po dosadne słowo, które już raz w tej notce padło. Połowę wyrzuciłem tak jak stało prosto do śmieci razem z kubkiem i widelcem.

Poszedłem do kościoła. Dwie godziny przed grupką. Okazało się jednak, że nie jest źle, bo za chwilę odbywać się będzie próba przed niedzielnym śpiewaniem. Miałem się więc gdzie podziać.

Niestety podczas grupki byłem niezadowolony. Zjedzone paskudztwo wraz z niespełnionymi oczekiwaniami względem Boga robiło swoje. Nie podobało mi się nic, co tam mówili. Opowiadali okropne pierdoły i czekałem już tylko aż ta tortura się skończy.

Skończyła się. Wyszedłem. Poszedłem do domu pieszo, bo gdy mam jakiś problem, to lubię go przechodzić, a problem ewidentnie był.

Koniec

Pomyślałem sobie, że skoro już idę pieszo, to wejdę do McDonald's i zjem dla odmiany coś dobrego. Niestety, nie smakowało mi to, co zamówiłem, choć miało smak taki jak zawsze. Do tego kawa nalana z czubkiem, więc gdy otworzyłem pokrywkę, to mi się wylało to, co było w środku. A w środku miała być Latte, a była zwykła kawa z mlekiem.

Tego było już za wiele. Wyszedłem i zacząłem rozmyślać. O co tutaj chodzi? Boże! Czy to jakieś Twoje żarty? Nie śmieszą mnie one, wiesz? Miał być dzień z Tobą, a jest wielkie Gie.

Szedłem więc rozmyślając. Dlaczego nie jest tak, jak wtedy w Poznaniu? Boże! Przecież miałeś czas od 15:30 do 18:00. Dlaczego go nie wykorzystałeś?

A może o to Ci chodzi? No tak! Mój pierwszy spacer z Tobą był Twoją inicjatywą. Powiedziałeś "Idź" i poszedłem. Nie spodziewałem się tego. To Ty wymyśliłeś. A tutaj... 15:30 do 18:00, czwartek, 5 października - czas z Bogiem.

Chciałem Cię wpisać w kalendarz. Jednak Ty wysmyknąłeś się z mojego grafiku. Wysmyknąłeś się i rozlałeś mi kawę. Dałeś niedobre jedzenie i użyłeś kota żeby mi nasrał do kuwety.

A jednak to ciche pocieszenie na samym początku. Jakbyś chciał powiedzieć "Jestem z tobą".

Chciałem mieć dzień z Bogiem i w gruncie rzeczy miałem, choć zupełnie inaczej, niż to sobie zaplanowałem.

Ty masz zawsze swoje zdanie. Jesteś niezależny i robisz rzeczy po swojemu.

Boże! Kocham Cię za to i dziękuję za dzisiejszy, pięknie z Tobą spędzony dzień.