Dzień przed

Dwa lata bez jednego dnia temu dostałem od Boga proroctwo, że za dwa lata dostanę dziewczynę. Nie wiem, co to dokładnie miałoby znaczyć. Czy będzie to dzień, kiedy się po raz pierwszy zobaczymy? Czy może dzień, w którym po raz pierwszy porozmawiamy? A może dzień, kiedy się w sobie zakochamy?

Dlatego traktowałem ten dzień umownie, że mniej-więcej wtedy coś się wydarzy. Jednak całkiem niedawno dotarła do mnie pewna zbieżność. Otóż Kościół Dla Każdego, który jest najbliższym mi kościołem i dla którego robię co tydzień grafiki, mieści się właśnie przy ulicy, która ma dziwną nazwę: "19 Marca 1981 roku". Przypadek? Nie sądzę. Przecież Bóg mógł powiedzieć mi to 18 marca, albo 20 marca. Ale on wybrał dzień 19 marca. To chyba znaczy, że ta data jest istotna. Dlatego siedzę jak na szpilkach i patrzę, co się zdarzy.

Ponadto od dawna jest dla mnie jasne, że zanim dostanę dziewczynę, powinienem mieć uregulowaną sytuację z Bogiem. Mam na myśli jego Królestwo. W Biblii jest napisane, że:

Królestwo Boże to sprawiedliwość, pokój i radość w Duchu Świętym.

A mi od tak dawna brakuje i pokoju i radości. Czuję się wręcz odwrotnie. Czuję na przemian strach i smutek. To mnie z kolei doprowadza do frustracji, bo oznacza, że nie mam Ducha Bożego, którego tak chcę mieć.

Czy na pewno nie mam?

Gdy się jednak nad tym szczerze zastanowię, dochodzę do wniosku, że nie całkiem Go nie mam. Dziwna konstrukcja, ale już się wyjaśniam. Na przykład, robię te grafiki dla kościoła. Zaczynam zawsze od szukania odpowiedniego zdjęcia, a potem je obrabiam, dodaję bajery i dodaję teksty. W całej mojej historii grafik, których mam już ze 150, zdarzyło się tylko kilka razy, że mój pomysł został odrzucony. A i wtedy miałem przeczucie, że tak się stanie i w zasadzie mogłem tego uniknąć.

Druga sprawa to kwestia mojego pisania. Podczas tworzenia notki o pruskim modelu szkolnictwa w Hogwarcie odczułem dobitnie jaka jest różnica pomiędzy pisaniem z rozumu, a pisaniem z serca. Tak to nazwałem, bo nie mam lepszego porównania. Gdy próbowałem napisać coś sensownie i merytorycznie, wychodziły długaśne nudy. A potem to kasowałem i pisałem "z serca" i wyszło bardzo emocjonalnie i wciągająco.

Ostatnia sprawa to kwestia mojego życia codziennego. Mam często w czasie dnia takie przeczucia, że coś powinienem zrobić, a czegoś nie. Niestety są tu dwa problemy. Po pierwsze, mam też mnóstwo "szumu", który mi zagłusza ten prawdziwy głos. Po drugie, nawet jak już usłyszę, to nie zawsze się stosuję. A potem mam konsekwencje. Niemniej jednak, jakiś kontakt z Bogiem w tej kwestii mam.

Co bym chciał?

To wszystko uświadamia mi, że nie może być prawdą stwierdzenie, że nie mam Ducha Świętego. Ja się tylko zastanawiam, gdzie ten pokój i radość? Gdzie są rzeki wody żywej, w których kiedyś się kąpałem? Brakuje mi tego, i to brakuje mi tego od około 10 lat. Ale czy nie jest tak, że ja sam wybieram smutek i strach? A jeśli tak, to dlaczego? Gdzieś tu jest jakieś kłamstwo. Leży i śmierdzi, lecz nie wiem, gdzie.

Na ostatnim spotkaniu w kościele ludzie chwalili się swoimi przeżyciami na kursie Alpha. Mówili o darze języków, o Duchu Świętym, o cudach. Ale czy ja bym chciał dar języków? Nie pociąga mnie to w ogóle. Ja bym wolał dar mówienia wierszem, gdyby taki był. Albo ewentualnie dar tłumaczenia języków. Przydałby się wszystkim, a ja bym w końcu wiedział, kto naprawdę ma ten dar, a kto udaje.

Albo dar proroctwa. Chociaż z drugiej strony, robić za proroka to chyba nic przyjemnego. To może dar czynienia cudów? Jest taki, ale co ja bym zrobił z taką mocą? Musiałbym się mocno trzymać Boga, aby nie zbłądzić.

Za co już mogę dziękować?

Chodzę więc po pokoju, słucham muzyki i rozmyślam o tym wszystkim. I nagle patrzę na głośnik, patrzę na telefon i myślę sobie. "Kurcze! Ale fajnie, że to mam." I są to rzeczy wysokiej jakości, a nie jakiś szajs. Tablet, na którym to teraz piszę, też jest darem od Boga. W ogóle mam sporo tych darów, a zacząłem tylko od materialnych.

Nie jest tak źle. Mam przyjaciół w kościele. Mam pracę. Mam jakiś tam kontakt z Bogiem. Mam rodzinę.

Czego mi brakuje?

Brakuje mi fajerwerków. Tych doznań, które były na początku. Nie wierzę, że one są tylko dla początkujących. Ciągle mam wrażenie, że zostałem wykopany z Królestwa Bożego przez głupotę, którą zrobiłem 10 lat temu. Poszedłem za głosem, za którym iść nie powinienem, a potem całe to szczęście ze mnie wyciekło jak woda z durszlaka.

Niech się jakiś teolog wypowie: Czy to możliwe żeby zostać ochrzczonym Duchem Świętym, a potem ten duch mógł odejść? Czy jest możliwe wejść do Królestwa, a potem z niego wyjść? I ważniejsze: Czy można potem drugi raz wejść? W głowie mi się to nie mieści. Nie ma chyba czegoś takiego w Biblii. Ale cóż, w moim życiu jest. Kiedyś szukałem odpowiedzi na te pytania. Chciałem ustalić, czy ktoś jeszcze tak ma. Napisałem wtedy notkę na blogu odwykowym Noc ciemna. Św. Jan od Krzyża pisał właśnie o nocy ciemnej, która polega mniej-więcej na tym, co ja przeżywam.

Podsumowanie

Jak by to podsumować? Sam nie wiem. Jutro się wszystko okaże. Czy to było prawdziwe proroctwo, czy tylko mi się wydawało, jak to już miało miejsce kilka razy? W każdym razie, po zrobieniu tysiąca okrążeń po pokoju i po przemyśleniu spraw, jest mi już lepiej. Ta notka też ma dla mnie wartość terapeutyczną. Jeśli cię zanudziła na śmierć, to proszę, daj znać... a nie, to już nie masz jak. Ok. To jeśli ci się spodobała, to daj znać, a jak nie, to też.

Zobacz też

Napisałem wierszyk o tym proroctwie. Jest tutaj: Wiosna.